Dom, chór
Najpierw do domu, bo rodzinę trzeba odwiedzić, tęsknią. ;)
Myślałam, że będzie zimniej, a tu pogoda całkiem sympatyczna. Trochę poprószyło czegoś białego, ale w ilościach tak minimalnych, że mu wybaczyłam.
Wmordewind niestety był straszny, do tego stopnia, że nie jechałam Połczyńską [bo z taką prędkością to wstyd się pokazać], tylko Redutową do Górczewskiej i dalej ścieżką.
Rowerzyści byli, płci obojga. Kiedy wracałam również, i tylko jeden nie miał jednej lampki, reszta świeciła aż miło :)
Skrzyżowanie Górczewskiej z Powstańcami, okolica przystanku autobusowego na Górczewskiej w stronę Lazurowej. Stoi jakaś krowa terenowa, na przystanku, zajmując cały chodnik. Należał się karny k? Należał :) Otoczenie przyjęło rzecz entuzjastycznie :)
Pochwaliłam się tym tacie i siostrze, poinformowawszy o technikach przyklejania: albo centralnie na szybie, niech wszyscy widzą, albo subtelniej a złośliwie - na lusterku, żeby zobaczył dopiero próbując ruszyć.
- Albo i tu i tu. - stwierdził tata. Sam kierowca, ale sensowny. Lubię moją rodzinę :)
Notabene opowieść parę razy mi rodziciel przerywał każąc zwolnić. Bo faktycznie, kiedy próbuję mówić tak szybko jak myślę, staję się dość niezrozumiała. Nie całkiem, bo 5 lat śpiewu robią swoje, ale mówię zdecydowanie za szybko.
- Ty ją rozumiesz? - spytał tata siostrę.
- ...? - zastanowiła się siostra. - Ja po prostu wiem co ona myśli i co chce powiedzieć. - stwierdziła w końcu.
Bo na tym etapie posługujemy się już formą telepatii, rozumiejąc się wpół słowa i myśli. Częste są dialogi:
- A słyszałaś...
- Tak, jak mogli?!
I rodzice mrugają oczami, a my obie wiemy, że mówimy o podpaleniu tęczy na Zbawicielu. Bo przy tej wzajemnej znajomości i zażyłości dany czynnik wywołuje u nas te same myśli i skojarzenia, i już po tonie i minie widać o co chodzi.
Wiatr miał na tyle przyzwoitości, żeby się utrzymać do kiedy wracałam, więc podróż do mnie była miła - wiatr w plecy albo wcale :)
Przypięłam rower na dole, wpadłam do domu, wydrukowałam trochę nut i pognałam na próbę. Poziom dziś był początkujący, bo sporo nowych altów. Śpiewałyśmy moje ulubione Los Reyes Magos ^.^
Potem spotkałam się z jednym znajomym, popodziwialiśmy światełka przez szybkę, bo na dworze było zimno, a ja ubrana na jazdę, nie na stanie/chodzenie.
Skończyliśmy przed 23, więc wpadłam jeszcze pod Metropolitan, bo a nuż jakiś zapomniany NR-owiec się tam zawieruszył? Ale nie zawieruszył, tylko śnieg zaczął coraz mocniej sypać. Co on tam robił, grudzień mamy, czy jak?
Pod metrem pustki, śnieg, hula wiatr. Obowiązkowa choinka i lampki. Podoba mi się to niezmiernie, zachwycam się co w Centrum jestem :)
Chcę ja sobie skręcić z Krakowskiego w Senatorską w lewo, ręką macham wyraźnie, a tu mnie jakiś idiota z lewej wyprzedza. I to, co gorsza, rowerzysta! Szkoda, że jakiegoś kija nie miałam, żeby go w tyłek dźgnąć.
Kiedy wracałam, padało już porządnie. I to jakby nie śnieg, tylko... grad? Takie twarde, białe kulki to nie śnieg, prawda? Padało mi toto centralnie w dziób. Zachwycona, jak się domyślacie, nie byłam. Ale jednocześnie była jakaś satysfakcja. Że zimno, że wieje, że grad, a ja jadę :) I nie tylko ja, bo różnych rowerzystów mijałam. Górą nasi! :)
Myślałam, że będzie zimniej, a tu pogoda całkiem sympatyczna. Trochę poprószyło czegoś białego, ale w ilościach tak minimalnych, że mu wybaczyłam.
Wmordewind niestety był straszny, do tego stopnia, że nie jechałam Połczyńską [bo z taką prędkością to wstyd się pokazać], tylko Redutową do Górczewskiej i dalej ścieżką.
Rowerzyści byli, płci obojga. Kiedy wracałam również, i tylko jeden nie miał jednej lampki, reszta świeciła aż miło :)
Skrzyżowanie Górczewskiej z Powstańcami, okolica przystanku autobusowego na Górczewskiej w stronę Lazurowej. Stoi jakaś krowa terenowa, na przystanku, zajmując cały chodnik. Należał się karny k? Należał :) Otoczenie przyjęło rzecz entuzjastycznie :)
Pochwaliłam się tym tacie i siostrze, poinformowawszy o technikach przyklejania: albo centralnie na szybie, niech wszyscy widzą, albo subtelniej a złośliwie - na lusterku, żeby zobaczył dopiero próbując ruszyć.
- Albo i tu i tu. - stwierdził tata. Sam kierowca, ale sensowny. Lubię moją rodzinę :)
Notabene opowieść parę razy mi rodziciel przerywał każąc zwolnić. Bo faktycznie, kiedy próbuję mówić tak szybko jak myślę, staję się dość niezrozumiała. Nie całkiem, bo 5 lat śpiewu robią swoje, ale mówię zdecydowanie za szybko.
- Ty ją rozumiesz? - spytał tata siostrę.
- ...? - zastanowiła się siostra. - Ja po prostu wiem co ona myśli i co chce powiedzieć. - stwierdziła w końcu.
Bo na tym etapie posługujemy się już formą telepatii, rozumiejąc się wpół słowa i myśli. Częste są dialogi:
- A słyszałaś...
- Tak, jak mogli?!
I rodzice mrugają oczami, a my obie wiemy, że mówimy o podpaleniu tęczy na Zbawicielu. Bo przy tej wzajemnej znajomości i zażyłości dany czynnik wywołuje u nas te same myśli i skojarzenia, i już po tonie i minie widać o co chodzi.
Wiatr miał na tyle przyzwoitości, żeby się utrzymać do kiedy wracałam, więc podróż do mnie była miła - wiatr w plecy albo wcale :)
Przypięłam rower na dole, wpadłam do domu, wydrukowałam trochę nut i pognałam na próbę. Poziom dziś był początkujący, bo sporo nowych altów. Śpiewałyśmy moje ulubione Los Reyes Magos ^.^
Potem spotkałam się z jednym znajomym, popodziwialiśmy światełka przez szybkę, bo na dworze było zimno, a ja ubrana na jazdę, nie na stanie/chodzenie.
Skończyliśmy przed 23, więc wpadłam jeszcze pod Metropolitan, bo a nuż jakiś zapomniany NR-owiec się tam zawieruszył? Ale nie zawieruszył, tylko śnieg zaczął coraz mocniej sypać. Co on tam robił, grudzień mamy, czy jak?
Metropolitan© Savil
Pod metrem pustki, śnieg, hula wiatr. Obowiązkowa choinka i lampki. Podoba mi się to niezmiernie, zachwycam się co w Centrum jestem :)
Chcę ja sobie skręcić z Krakowskiego w Senatorską w lewo, ręką macham wyraźnie, a tu mnie jakiś idiota z lewej wyprzedza. I to, co gorsza, rowerzysta! Szkoda, że jakiegoś kija nie miałam, żeby go w tyłek dźgnąć.
Kiedy wracałam, padało już porządnie. I to jakby nie śnieg, tylko... grad? Takie twarde, białe kulki to nie śnieg, prawda? Padało mi toto centralnie w dziób. Zachwycona, jak się domyślacie, nie byłam. Ale jednocześnie była jakaś satysfakcja. Że zimno, że wieje, że grad, a ja jadę :) I nie tylko ja, bo różnych rowerzystów mijałam. Górą nasi! :)
- DST 37.00km
- Czas 01:50
- VAVG 20.18km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Satysfakcja z pokonania zimna - poezja na me serce i miód na me uszy! ;]
Czy jakoś tak. ;)
Hałewa: Kolejna Królowa Śniegu! :] mors - 20:07 piątek, 7 grudnia 2012 | linkuj
Komentuj
Czy jakoś tak. ;)
Hałewa: Kolejna Królowa Śniegu! :] mors - 20:07 piątek, 7 grudnia 2012 | linkuj