Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2012
Dystans całkowity: | 638.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 32:05 |
Średnia prędkość: | 19.90 km/h |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 25.54 km i 1h 17m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 16 września 2012
Kategoria impreza
Seth w R'n'R
Wygrałam w rzutki! To zabawne, biorąc pod uwagę, że ja tak naprawdę nie umiem celować.
Najpierw całkiem ładnie schodziłam z punktów, rzucając to lewą, to prawą ręką [obiema szło mi tak samo*], potem zostało mi 10 punktów i trafiłam w pierwszej próbie ^.^
*Jestem różnoręczna [piszę prawą ręką, nóż przy obiedzie trzymam w lewej], ale ćwiczę oburęczność od 10. roku życia. W rzutki i badmintona mogę grac dowolną ręką.
Niektórych to łatwo wprawić w kompleksy, wystarczy, że stoję. Ale cóż robić, kiedy prawie wszyscy niżsi? ;)
Czy możemy ustalić, żeby ludzie mieli swój wiek wypisany na czole? Albo chociaż nieletni? Co u licha, mam legitymować przed flirtem? XD
Najpierw całkiem ładnie schodziłam z punktów, rzucając to lewą, to prawą ręką [obiema szło mi tak samo*], potem zostało mi 10 punktów i trafiłam w pierwszej próbie ^.^
*Jestem różnoręczna [piszę prawą ręką, nóż przy obiedzie trzymam w lewej], ale ćwiczę oburęczność od 10. roku życia. W rzutki i badmintona mogę grac dowolną ręką.
Niektórych to łatwo wprawić w kompleksy, wystarczy, że stoję. Ale cóż robić, kiedy prawie wszyscy niżsi? ;)
Czy możemy ustalić, żeby ludzie mieli swój wiek wypisany na czole? Albo chociaż nieletni? Co u licha, mam legitymować przed flirtem? XD
- DST 10.00km
- Czas 00:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Rodzice, urodziny Kacpra w NM
Najpierw obowiązkowa, cotygodniowa wizyta u rodziców, bo mama tęskni ;)
A potem Kacper zechciał się zestarzeć i uczcić ten fakt minutą... Jedzenia, muzyki i tańca, czyli ze wszech miar słusznie.
Myślałam, że kiedy Tonid groził remiksem Combichrista i Gangnam Style, to żartował... nie żartował. Grupa mrocznych, gotyckich ludzi tańcząca GS - to warto było zobaczyć :D
Pojawiło się sporo znajomych twarzy, jak zwykle z resztą.
Zabawne jest wychodzenie z klubu - większość na przystanek, cześć do taksówki, a ja do roweru ^.^ W kabaretkach, na obcasach i tak dalej. Przynajmniej na jezdni wszyscy na mnie uważają ^.^
A potem Kacper zechciał się zestarzeć i uczcić ten fakt minutą... Jedzenia, muzyki i tańca, czyli ze wszech miar słusznie.
Myślałam, że kiedy Tonid groził remiksem Combichrista i Gangnam Style, to żartował... nie żartował. Grupa mrocznych, gotyckich ludzi tańcząca GS - to warto było zobaczyć :D
Pojawiło się sporo znajomych twarzy, jak zwykle z resztą.
Zabawne jest wychodzenie z klubu - większość na przystanek, cześć do taksówki, a ja do roweru ^.^ W kabaretkach, na obcasach i tak dalej. Przynajmniej na jezdni wszyscy na mnie uważają ^.^
- DST 30.00km
- Czas 01:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 14 września 2012
Kategoria rowerowanie
Alleycat - nie będzie niczego!
Piękny, bezdeszczowy piątek – trzeba pojeździć! A tu jak na złość towarzystwo nie dopisuje. NR się rozlazł, nikt nic, tyko jakieś głosy o alleyu. Gdzie ja, gdzie alleycat? No dajcie spokój, z moją prędkością i stylem jazdy?
[w wyniku zapotrzebowania społecznego na dole w komentarzu wyjaśniłam, co to jest alleycat]
Naprawdę nikt nic? Ziś. No dobra, gdzie ten alley? Stwierdziłam, że mało jeszcze głupot w życiu zrobiłam [cicho być, kto wie, co wyprawiam – to nie są głupoty! :P], najwyższa pora nadrobić.
Pojechałam tak trochę towarzysko i do końca nieprzekonana co ja tam właściwie będę robić.
Ale że w opisie wydarzenia było wspomniane poparcie dla kultury queer, drag etc i wspomniane ładne stroje uczestników, to postanowiłam chociaż zobaczyć. No to se zobaczyłam – ja w spódniczce i ładnie ubrana, a reszta jak zwykle lycra i rowerowo. Pff!
Towarzystwo na miejscu uznało, że mam jechać.
No dobra. Co to jest i z czym to się je? Dostałam zasady [zaliczać punkty, stemplować manifest – taka kartka z punktami], dostałam szprychówkę i numer startowy [piątka karo, karta] i w przewidywaniu kłopotów wyjęłam mapę, którą jako przezorny cylon wzięłam ze sobą.
Dostaliśmy manifest - nazwy klubów i knajpek warszawskich. Prowadzący zlitował się i jeszcze poinformował nas o przybliżonej lokalizacji tychże. Że gdzie? o.0 O niektórych pierwsze słyszałam, inne kojarzyłam z nazwy. Nic to, koniec języka za przewodnika.
Bo trzeba się przygotować. Na starcie dostałam szprychówkę, na mecie - przypinkę, a sama opracowałam spis punktów z notatkami gdzie co i udziałem innych w tłumaczeniu.
Czy przypinkowy rower ma kierownicę z lewej? Czy ma tam siodełko i coś mu podejrzanego wystaje? :>
Uznałam, że nie mam zamiaru gnać na złamanie karku i przepisów, jak to się robi w alleyach. Ktoś musi być ostatni, równie dobrze mogę to być ja. A skoro i tak będę ostatnia, to nie ma co się spinać. Ambitna może jestem, ale dużo bardziej przywiązana do swojego zdrowia i życia niż ambicji.
Początkowo nawet jechałam z całą grupą... te pierwsze kilkadziesiąt metrów. Potem oni wypruli pod prąd przed samochody pod nosem policji, a ja stwierdziłam, że tak to się bawić nie będziemy. Po co się nabawiać wrzodów i mandatu? Straciłam ich z oczu dość szybko. I jechałam sobie spokojnie, swoim tempem, niepoganiana przez nikogo i podziwiając widoki „ta, ładne, ale gdzie ten głupi klub?!” ;)
Jak się okazało, bycie ostatnią lamą ma swoje zalety – na mój widok [rower, papier w ręku, zagubione spojrzenie] w kolejnych okolicach punktów obcy ludzie sami zaczepiali i mówili „ty od tych z gry? To tam macie pieczątkę!”. Przy pawilonie Kociarnia [złośliwie zlokalizowanym na końcu wąskiego i bardzo długiego przejścia między stolikami i ludźmi] dwie dziewczyny poinformowały mnie, że „oni już tu byli z 15 minut temu, leć tam na koniec, my ci przypilnujemy roweru. I trzymamy kciuki, jesteś jedyną dziewczyną, którą widziałyśmy!”.
W przedostatnim punkcie prawie się już zwijali, kiedy przyjechałam sobie spokojnie. „A mówili, żebyśmy już szli, że już nikogo nie ma.” Łajzy jedne.
W ostatnim punkcie po prostu się zebrali [jeszcze większe łajzy], na szczęście pieczątkę i kredę do pomalowania siodełka [da fuq? o.0] miała dziewczyna z baru, która w pakiecie jeszcze pokazała mi skrót przez bramę, którą mnie przepuściła.
Na miejsce dotarłam, zgodnie z przewidywaniami, ostatnia. Tego... bardzo ostatnia. Już wcześniej sądziłam, że alley to jednak not my cup of tea, teraz tylko się upewniłam. W ramach formalności oddałam podstemplowany manifest, wzbudzając ogólny podziw i zachwyt „ooo, jaki ładny manifest!” i zobaczyłam te smętne, psu z gardła wyjęte resztki, które kiedyś były manifestami innych. Ale ja mój wiozłam ładnie złożony w mapie :) Oddałam również numer startowy i pokazałam kredę gdzie trzeba [pomazane siodełko, czysta pupa] ;)
W klubie, dekoracja.
A na miejscu okazało się, jacy to z tych alleyowców rowerzyści. Ja tu pełna zapału do jazdy, a ci już a to do knajpy i pić, a to do domu... No co za lamy. Jeździć, a nie siedzieć! Porozmawiałam sobie z ludźmi, po czym oni poszli dalej pić [też mi atrakcja], a ja dalej jeździć, bo mój licznik wskazywał żałosne 14 km łącznie z dojazdem na miejsce spotkania. Nie lubię sama jeździć bez celu, no ale bez przesady.
Chciałam zajrzeć pod metro, czy może jacyś NR-owcy się kręcą? Ale odstraszyły mnie zasieki wyścigów samochodowych - kręciło się i owszem, całe mnóstwo, ale obsługi.
Piątek, godzina 23, a na Nowym Świecie przed Świętokrzyską korek. Really? Ludzie, nudzi wam się? Imprezować albo w domu siedzieć,a nie korki robić na mieście. Na szczęście w tym miejscu jest pas dla rowerów do wyprzedzania korka [nazywa się obszar wyłączony czy jakoś tak, rzecz odgrodzona pachołkami. Znaczy się - dla rowerów ;)] Bip bip! Ustawiłam się na pole position przed autobusami i sznurem aut, poczekałam na zielone, wyprułam do przodu i tyle mnie widzieli. Autobus w końcu i tak się nie rozpędzi, bo zaraz ma przystanek. A samochodom chwilę zajmie minięcie go.
Dojeździłam w sumie do 33 km i wróciłam. Jeść! Mnie jak dziecko – karmić co 4 godziny. I dużo ;) I wiało mi po łapkach. W resztę mnie jak zwykle było mi ciepło.
Po drodze przeprowadziłam jeszcze odwieczne starcie Savil vs. Most Świętokrzyski – jak na niego wjechać z Pragi, od al. Zielenieckiej?! Niby na mapie dojazd ładny, ale w rzeczywistym świecie drogę dojazdową zastawia stadion i jego [o]budowa. Słuchajcie, jakim ja labiryntem jechałam! Ale dopadłam drania, przejechawszy przez teren około-stadionowy, pod jakimś wiaduktem, koło stacji, przez nieoświetloną uliczkę... I prawie udało mi się na niego skręcić w lewo. Ale światło za szybko się zmieniło, samochody ruszyły i musiałam salwować się ucieczką na przejście. Jak dobrze być rowerem ^.^
[w wyniku zapotrzebowania społecznego na dole w komentarzu wyjaśniłam, co to jest alleycat]
Naprawdę nikt nic? Ziś. No dobra, gdzie ten alley? Stwierdziłam, że mało jeszcze głupot w życiu zrobiłam [cicho być, kto wie, co wyprawiam – to nie są głupoty! :P], najwyższa pora nadrobić.
Pojechałam tak trochę towarzysko i do końca nieprzekonana co ja tam właściwie będę robić.
Ale że w opisie wydarzenia było wspomniane poparcie dla kultury queer, drag etc i wspomniane ładne stroje uczestników, to postanowiłam chociaż zobaczyć. No to se zobaczyłam – ja w spódniczce i ładnie ubrana, a reszta jak zwykle lycra i rowerowo. Pff!
Towarzystwo na miejscu uznało, że mam jechać.
No dobra. Co to jest i z czym to się je? Dostałam zasady [zaliczać punkty, stemplować manifest – taka kartka z punktami], dostałam szprychówkę i numer startowy [piątka karo, karta] i w przewidywaniu kłopotów wyjęłam mapę, którą jako przezorny cylon wzięłam ze sobą.
Dostaliśmy manifest - nazwy klubów i knajpek warszawskich. Prowadzący zlitował się i jeszcze poinformował nas o przybliżonej lokalizacji tychże. Że gdzie? o.0 O niektórych pierwsze słyszałam, inne kojarzyłam z nazwy. Nic to, koniec języka za przewodnika.
Bo trzeba się przygotować. Na starcie dostałam szprychówkę, na mecie - przypinkę, a sama opracowałam spis punktów z notatkami gdzie co i udziałem innych w tłumaczeniu.
Czy przypinkowy rower ma kierownicę z lewej? Czy ma tam siodełko i coś mu podejrzanego wystaje? :>
Uznałam, że nie mam zamiaru gnać na złamanie karku i przepisów, jak to się robi w alleyach. Ktoś musi być ostatni, równie dobrze mogę to być ja. A skoro i tak będę ostatnia, to nie ma co się spinać. Ambitna może jestem, ale dużo bardziej przywiązana do swojego zdrowia i życia niż ambicji.
Początkowo nawet jechałam z całą grupą... te pierwsze kilkadziesiąt metrów. Potem oni wypruli pod prąd przed samochody pod nosem policji, a ja stwierdziłam, że tak to się bawić nie będziemy. Po co się nabawiać wrzodów i mandatu? Straciłam ich z oczu dość szybko. I jechałam sobie spokojnie, swoim tempem, niepoganiana przez nikogo i podziwiając widoki „ta, ładne, ale gdzie ten głupi klub?!” ;)
Jak się okazało, bycie ostatnią lamą ma swoje zalety – na mój widok [rower, papier w ręku, zagubione spojrzenie] w kolejnych okolicach punktów obcy ludzie sami zaczepiali i mówili „ty od tych z gry? To tam macie pieczątkę!”. Przy pawilonie Kociarnia [złośliwie zlokalizowanym na końcu wąskiego i bardzo długiego przejścia między stolikami i ludźmi] dwie dziewczyny poinformowały mnie, że „oni już tu byli z 15 minut temu, leć tam na koniec, my ci przypilnujemy roweru. I trzymamy kciuki, jesteś jedyną dziewczyną, którą widziałyśmy!”.
W przedostatnim punkcie prawie się już zwijali, kiedy przyjechałam sobie spokojnie. „A mówili, żebyśmy już szli, że już nikogo nie ma.” Łajzy jedne.
W ostatnim punkcie po prostu się zebrali [jeszcze większe łajzy], na szczęście pieczątkę i kredę do pomalowania siodełka [da fuq? o.0] miała dziewczyna z baru, która w pakiecie jeszcze pokazała mi skrót przez bramę, którą mnie przepuściła.
Na miejsce dotarłam, zgodnie z przewidywaniami, ostatnia. Tego... bardzo ostatnia. Już wcześniej sądziłam, że alley to jednak not my cup of tea, teraz tylko się upewniłam. W ramach formalności oddałam podstemplowany manifest, wzbudzając ogólny podziw i zachwyt „ooo, jaki ładny manifest!” i zobaczyłam te smętne, psu z gardła wyjęte resztki, które kiedyś były manifestami innych. Ale ja mój wiozłam ładnie złożony w mapie :) Oddałam również numer startowy i pokazałam kredę gdzie trzeba [pomazane siodełko, czysta pupa] ;)
W klubie, dekoracja.
A na miejscu okazało się, jacy to z tych alleyowców rowerzyści. Ja tu pełna zapału do jazdy, a ci już a to do knajpy i pić, a to do domu... No co za lamy. Jeździć, a nie siedzieć! Porozmawiałam sobie z ludźmi, po czym oni poszli dalej pić [też mi atrakcja], a ja dalej jeździć, bo mój licznik wskazywał żałosne 14 km łącznie z dojazdem na miejsce spotkania. Nie lubię sama jeździć bez celu, no ale bez przesady.
Chciałam zajrzeć pod metro, czy może jacyś NR-owcy się kręcą? Ale odstraszyły mnie zasieki wyścigów samochodowych - kręciło się i owszem, całe mnóstwo, ale obsługi.
Piątek, godzina 23, a na Nowym Świecie przed Świętokrzyską korek. Really? Ludzie, nudzi wam się? Imprezować albo w domu siedzieć,a nie korki robić na mieście. Na szczęście w tym miejscu jest pas dla rowerów do wyprzedzania korka [nazywa się obszar wyłączony czy jakoś tak, rzecz odgrodzona pachołkami. Znaczy się - dla rowerów ;)] Bip bip! Ustawiłam się na pole position przed autobusami i sznurem aut, poczekałam na zielone, wyprułam do przodu i tyle mnie widzieli. Autobus w końcu i tak się nie rozpędzi, bo zaraz ma przystanek. A samochodom chwilę zajmie minięcie go.
Dojeździłam w sumie do 33 km i wróciłam. Jeść! Mnie jak dziecko – karmić co 4 godziny. I dużo ;) I wiało mi po łapkach. W resztę mnie jak zwykle było mi ciepło.
Po drodze przeprowadziłam jeszcze odwieczne starcie Savil vs. Most Świętokrzyski – jak na niego wjechać z Pragi, od al. Zielenieckiej?! Niby na mapie dojazd ładny, ale w rzeczywistym świecie drogę dojazdową zastawia stadion i jego [o]budowa. Słuchajcie, jakim ja labiryntem jechałam! Ale dopadłam drania, przejechawszy przez teren około-stadionowy, pod jakimś wiaduktem, koło stacji, przez nieoświetloną uliczkę... I prawie udało mi się na niego skręcić w lewo. Ale światło za szybko się zmieniło, samochody ruszyły i musiałam salwować się ucieczką na przejście. Jak dobrze być rowerem ^.^
- DST 33.00km
- Czas 01:40
- VAVG 19.80km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 13 września 2012
Kategoria dom
Dom, mokro!
Mokro! Pada, jakby mu za to płacili. A że byłam umówiona do rodziców, to z ciężkim westchnieniem wyjrzałam za okno [pogoda się od tego nie poprawiła], owinęłam wrażliwe rzeczy w siatkę foliową i włożyłam do koszyka, po czym zaczęłam się zbroić.
Kalosze - mocno niewyględne i kiedyś należały do taty, ale przy moim rozmiarze nie mogę wybrzydzać ^^' Peleryna - żółta, długa z przodu, krótsza z tyłu. Zarzucam ją na koszyk, przypinam do końca koszyka klipsem biurowym [żeby nie zjeżdżała i nie powiewała], tył przysiadam [żeby nie powiewała i nie odsłaniała tyłka z plecami, a za to żeby odsłaniała lampkę] i w drogę, z kolejnym ciężkim westchnieniem [pogoda wciąż się od tego nie poprawiła].
Jazda w pelerynie jest o tyle niewygodna, że jej duża powierzchnia działa jak żagiel. Tylko że bez wiatru w plecy. Aż jechałam inną trasą, żeby używać małych uliczek i ścieżek rowerowych, bo z taką prędkością to wstyd się na jezdni pokazać ;)
Iii, takie tam zimno. Niby miało być - straszne - 11'C, wiatr i inne nieprzyjemności... Pod peleryną miałam cienką bluzkę z krótkim rękawem i cienką z długim i było mi akurat. Kamizelki szybko się pozbyłam. Ja i moja zwariowana termika ^.^
Dojechałam nawet sucha, z lekko tylko mokrymi dołami nogawek [część wystająca nad kalosz, na którą pęd powietrza nawiewał deszcz. W domu, jak to w domu, integracja z rodziną, sympatycznie i wesoło.
A potem powrót. Wyjrzałam przez drzwi tarasowe - wciąż pada. Wzdychać ciężko już przestałam, bo i tak nie działa. Peleryna akurat ociekła na tyle, żeby ją móc założyć [i znów zmoczyć].
I jakoś tak... podejrzanie dobrze mi się jechało, nawet prędkość przyzwoita. Chyba miałam wiatr w plecy, bo mogłam jechać na tym przełożeniu co zwykle, co oznaczało zadziwiającą prędkość jak na deszcz i pelerynę. Nie szarżowałam, oczywiście, bo przyczepność nie ta i nie mam ochoty wykąpać się w kałuży w sposób nagły a gwałtowny. W sposób powolny i spokojny też z resztą nie. W kałużach mogę tylko brodzić, niech już się te brzydkie kalosze do czegoś przydadzą ;)
I tylko musiałam pamiętać, że droga hamowania jest zdecydowanie dłuższa. O iluż to rzeczach trzeba myśleć na rowerze! Kiedy uczyłam się prowadzić samochód, nie miałam żadnych problemów ani różnicy z racji deszczu, a teraz? Tu ślisko, tam wieje, a i głową kręcić trudniej, nie mówiąc o sygnalizowaniu, bo peleryna i kaptur. Ziś.
Życie jest ciężkie, więc na pocieszenie upiekłam sobie ciasto z jabłkami wg jakiegoś nowego przepisu, właśnie stygnie ^.^
Update - przestygło i jem :) Jakieś takie... klapnięte trochę, jak uszko misia Uszatka. Ale smaczne ^.^
Duch w narodzie nie ginie - całkiem sporo rowerzystów, mimo że pogoda pod takim psem, że nie powinno się go spuszczać ze smyczy XD
Kalosze - mocno niewyględne i kiedyś należały do taty, ale przy moim rozmiarze nie mogę wybrzydzać ^^' Peleryna - żółta, długa z przodu, krótsza z tyłu. Zarzucam ją na koszyk, przypinam do końca koszyka klipsem biurowym [żeby nie zjeżdżała i nie powiewała], tył przysiadam [żeby nie powiewała i nie odsłaniała tyłka z plecami, a za to żeby odsłaniała lampkę] i w drogę, z kolejnym ciężkim westchnieniem [pogoda wciąż się od tego nie poprawiła].
Jazda w pelerynie jest o tyle niewygodna, że jej duża powierzchnia działa jak żagiel. Tylko że bez wiatru w plecy. Aż jechałam inną trasą, żeby używać małych uliczek i ścieżek rowerowych, bo z taką prędkością to wstyd się na jezdni pokazać ;)
Iii, takie tam zimno. Niby miało być - straszne - 11'C, wiatr i inne nieprzyjemności... Pod peleryną miałam cienką bluzkę z krótkim rękawem i cienką z długim i było mi akurat. Kamizelki szybko się pozbyłam. Ja i moja zwariowana termika ^.^
Dojechałam nawet sucha, z lekko tylko mokrymi dołami nogawek [część wystająca nad kalosz, na którą pęd powietrza nawiewał deszcz. W domu, jak to w domu, integracja z rodziną, sympatycznie i wesoło.
A potem powrót. Wyjrzałam przez drzwi tarasowe - wciąż pada. Wzdychać ciężko już przestałam, bo i tak nie działa. Peleryna akurat ociekła na tyle, żeby ją móc założyć [i znów zmoczyć].
I jakoś tak... podejrzanie dobrze mi się jechało, nawet prędkość przyzwoita. Chyba miałam wiatr w plecy, bo mogłam jechać na tym przełożeniu co zwykle, co oznaczało zadziwiającą prędkość jak na deszcz i pelerynę. Nie szarżowałam, oczywiście, bo przyczepność nie ta i nie mam ochoty wykąpać się w kałuży w sposób nagły a gwałtowny. W sposób powolny i spokojny też z resztą nie. W kałużach mogę tylko brodzić, niech już się te brzydkie kalosze do czegoś przydadzą ;)
I tylko musiałam pamiętać, że droga hamowania jest zdecydowanie dłuższa. O iluż to rzeczach trzeba myśleć na rowerze! Kiedy uczyłam się prowadzić samochód, nie miałam żadnych problemów ani różnicy z racji deszczu, a teraz? Tu ślisko, tam wieje, a i głową kręcić trudniej, nie mówiąc o sygnalizowaniu, bo peleryna i kaptur. Ziś.
Życie jest ciężkie, więc na pocieszenie upiekłam sobie ciasto z jabłkami wg jakiegoś nowego przepisu, właśnie stygnie ^.^
Update - przestygło i jem :) Jakieś takie... klapnięte trochę, jak uszko misia Uszatka. Ale smaczne ^.^
Duch w narodzie nie ginie - całkiem sporo rowerzystów, mimo że pogoda pod takim psem, że nie powinno się go spuszczać ze smyczy XD
- DST 25.00km
- Czas 01:18
- VAVG 19.23km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 11 września 2012
Kategoria rowerowanie
Wisła w słońcu i podjazdowy NR
cdn
- DST 32.00km
- Czas 01:36
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 września 2012
Kategoria zakupy
Auchan
Jedzie sobie jakiś ciemny dekiel, żadnej lampki.
- Lampki! - krzyknęłam mu więc. Nie usłyszał chyba. Aż do mnie zawrócił.
- Coś się stało? - zapytał z nadzieją.
Palnęłam mu krótkie kazanie o konieczności właściwego oświetlenia i uciekł.
Jeśli dziewczyna zagaduje pierwsza, to nie zawsze należy się cieszyć ;)
- Lampki! - krzyknęłam mu więc. Nie usłyszał chyba. Aż do mnie zawrócił.
- Coś się stało? - zapytał z nadzieją.
Palnęłam mu krótkie kazanie o konieczności właściwego oświetlenia i uciekł.
Jeśli dziewczyna zagaduje pierwsza, to nie zawsze należy się cieszyć ;)
- DST 11.40km
- Czas 00:35
- VAVG 19.54km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 września 2012
Kategoria impreza
Urodziny Pauliny
Plaża nad Wisłą - ale gdzie? Niby niedziela wieczór, a tu mnóstwo grupek i grup - gdzie Paulina? Nie chciałam chodzić od jednej do drugiej i wszystkim w dziób zaglądać. Nie, żeby zaglądanie w dziób było dla mnie problemem, ale chodzenie z rowerem po piasku to traumatyczne przeżycie. Wysłałam zatem ratunkowy sms, że nie mogę ich znaleźć i "stoję na plaży i mrugam lampką :)", więc ekipa ratunkowa szybko mnie znalazła i doprowadziła na miejsce [dalej się nie dało? >.<].
Ognisko na plaży początkowo składało się z trzech [palących się] kadzidełek i kilku [nie palących się] mokrych gałęzi. Potem towarzystwo rozpaliło jakieś maleństwo, w widoczny sposób przypominające nawet ogień.
A potem przyszedł samiec alfa [znaczy się jak zwykle ja] i kilkadziesiąt metrów za ogniskiem znalazł [i przytaszczył] stertę drewna do połamania i spalenia. I nagle ogieniek stał się ogniskiem. A ja Hestią, jako strażniczka tegoż.
W wyniku roztrzepania i siania rzeczami przez jedno pijane nieszczęście, w ramach poszukiwań znalazłam niczyją zapalniczkę. Janusz znalazł dwie. Przedmiotu poszukiwań natomiast nie znalazł nikt. Drodzy państwo, pić trzeba co? Umieć!
Z zabawnych historii - przyszła sobie Asia, jako koleżanka Pauliny, nie znająca zbytnio reszty. Przyszedł sobie Janusz, jako znajomy innego gościa, poza nim nieznający nikogo [łącznie z solenizantką]. Oboje to z resztą przesympatyczne stworzenia. Po godzinie rozmowy okazało się, że są spokrewnieni. "To ty jesteś tą częścią rodziny, z którą nie utrzymujemy kontaktu!" Komuś się nagle drzewo genealogiczne uzupełni ;)
Impreza płynnie przeszła z błazeńskich wygłupów przez plotki po rozmowy. I wszyscy byli zadowoleni i dobrze się bawili. Z małymi wyjątkami, o których pisałam wcześniej. ;)
Czy można by zorganizować skup butelek, tak jak się skupuje złom? Żadnych puszek nie ma, bo po plaży chodzą panowie Stasio z Zenkiem i wszystko zbierają. Gdyby butelki również były coś warte - o ile czyściej by było!
A tak - pełno butelek i porozbijanego szkła, bo pomyłki ewolucji nie nauczyły się sprzątać po sobie. Z całego serca życzę im takiego szkła wbitego w tyłek, podczas jakiegoś pokątnego uprawiania seksu w krzakach.
Do domu wróciłam bogatsza o dwie działające zapalniczki, piasek w różnych kłopotliwych miejscach [opony] i popiół w jeszcze gorszych.
A następnego dnia jadę sobie windą z rowerem jak zwykle pionowo, przednie koło przy twarzy... Taaakie szkło w oponie! Szczęście, że mi nie przebiło dętki w drodze z ogniska. Wyjęłam je szybko kluczem i chyba więcej nie ma.
Ognisko na plaży początkowo składało się z trzech [palących się] kadzidełek i kilku [nie palących się] mokrych gałęzi. Potem towarzystwo rozpaliło jakieś maleństwo, w widoczny sposób przypominające nawet ogień.
A potem przyszedł samiec alfa [znaczy się jak zwykle ja] i kilkadziesiąt metrów za ogniskiem znalazł [i przytaszczył] stertę drewna do połamania i spalenia. I nagle ogieniek stał się ogniskiem. A ja Hestią, jako strażniczka tegoż.
W wyniku roztrzepania i siania rzeczami przez jedno pijane nieszczęście, w ramach poszukiwań znalazłam niczyją zapalniczkę. Janusz znalazł dwie. Przedmiotu poszukiwań natomiast nie znalazł nikt. Drodzy państwo, pić trzeba co? Umieć!
Z zabawnych historii - przyszła sobie Asia, jako koleżanka Pauliny, nie znająca zbytnio reszty. Przyszedł sobie Janusz, jako znajomy innego gościa, poza nim nieznający nikogo [łącznie z solenizantką]. Oboje to z resztą przesympatyczne stworzenia. Po godzinie rozmowy okazało się, że są spokrewnieni. "To ty jesteś tą częścią rodziny, z którą nie utrzymujemy kontaktu!" Komuś się nagle drzewo genealogiczne uzupełni ;)
Impreza płynnie przeszła z błazeńskich wygłupów przez plotki po rozmowy. I wszyscy byli zadowoleni i dobrze się bawili. Z małymi wyjątkami, o których pisałam wcześniej. ;)
Czy można by zorganizować skup butelek, tak jak się skupuje złom? Żadnych puszek nie ma, bo po plaży chodzą panowie Stasio z Zenkiem i wszystko zbierają. Gdyby butelki również były coś warte - o ile czyściej by było!
A tak - pełno butelek i porozbijanego szkła, bo pomyłki ewolucji nie nauczyły się sprzątać po sobie. Z całego serca życzę im takiego szkła wbitego w tyłek, podczas jakiegoś pokątnego uprawiania seksu w krzakach.
Do domu wróciłam bogatsza o dwie działające zapalniczki, piasek w różnych kłopotliwych miejscach [opony] i popiół w jeszcze gorszych.
A następnego dnia jadę sobie windą z rowerem jak zwykle pionowo, przednie koło przy twarzy... Taaakie szkło w oponie! Szczęście, że mi nie przebiło dętki w drodze z ogniska. Wyjęłam je szybko kluczem i chyba więcej nie ma.
- DST 14.00km
- Czas 00:40
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Rodzice, Vampi
Dzień pod znakiem bilardu, jabłek, ciasta z jabłkami i gotyku.
Pojechaliśmy do cioci po jabłka, bo wyjątkowo jej obrodziły i była chętna do podzielenia się. Jako, że planowaliśmy wracać z ładunkiem, to nie pojechaliśmy jak cywilizowani ludzie, tylko samochodem.
Ciocia zwykle częstuje nas jakimś ciastem, tym razem była to szarlotka. Chwalę Matkę Naturę za moją figurę i przemianę materii, bo znów objadłam się do granic akceptowanych towarzysko i znów mi to nie zaszkodzi na urodę :D
Potem rodzina zeszła na nudne tematy, więc uciekłyśmy z siostra na górę, pograć w bilard. Tak to jest, jak pasjonat sam projektował dom - na poddaszu mieści się stół bilardowy. Rzecz nie do zrobienia, zdaniem majstra i fachowców, ale wujek wiedział lepiej. To akurat częste. Projekt sprawdził się - i to już pewnie majstra zdziwiło ;)
Tak więc pograłyśmy sobie, z braku dorosłych mogąc grać na własnych, radosnych zasadach. Bawiłyśmy się świetnie.
Ja: O, masz ładny wózek.
Siostra: Tia, próbuję trafić w bilę.
Ja: Ale spójrz - białą w fioletową, fioletową w czerwoną i ją do łuzy.
Sis: Próbuję trafić białą w fioletową!
Co zabawne - zrobiła ten wózek ^.^
A co się naśmiałysmy i nakomentowałyśmy, to nasze. Czasami, przy niesprzyjającym układzie na stole, trzeba dokonywać cudów ekwilibrystyki, żeby złożyć się do strzału. Siostra prawie do Hogwartu się wybrała, przekładając ręce i nogi nad kijem tak, że w końcu dosiadała go jak miotłę :D
A wieczorem znów Vampiriada. Tym razem testowałam nowe połączenie krótkiej, obcisłej spódniczki z wysokimi obcasami. Kto nie widział, niech żałuje. ;) A kto widział - siałam spustoszenie w sercach i przyległościach, z naciskiem na przyległości ;)
O, kawałek mnie ;)
A tu nawet ja z przodu ;)
Dowiedziałam się wtedy co oznacza bycie konserwatystą obyczajowym. Otóż jest to bycie pół-kryptoliberałem i pół-hipokrytą ^.^ A niech jeszcze palnie jakąś głupotę... ;)
Pojechaliśmy do cioci po jabłka, bo wyjątkowo jej obrodziły i była chętna do podzielenia się. Jako, że planowaliśmy wracać z ładunkiem, to nie pojechaliśmy jak cywilizowani ludzie, tylko samochodem.
Ciocia zwykle częstuje nas jakimś ciastem, tym razem była to szarlotka. Chwalę Matkę Naturę za moją figurę i przemianę materii, bo znów objadłam się do granic akceptowanych towarzysko i znów mi to nie zaszkodzi na urodę :D
Potem rodzina zeszła na nudne tematy, więc uciekłyśmy z siostra na górę, pograć w bilard. Tak to jest, jak pasjonat sam projektował dom - na poddaszu mieści się stół bilardowy. Rzecz nie do zrobienia, zdaniem majstra i fachowców, ale wujek wiedział lepiej. To akurat częste. Projekt sprawdził się - i to już pewnie majstra zdziwiło ;)
Tak więc pograłyśmy sobie, z braku dorosłych mogąc grać na własnych, radosnych zasadach. Bawiłyśmy się świetnie.
Ja: O, masz ładny wózek.
Siostra: Tia, próbuję trafić w bilę.
Ja: Ale spójrz - białą w fioletową, fioletową w czerwoną i ją do łuzy.
Sis: Próbuję trafić białą w fioletową!
Co zabawne - zrobiła ten wózek ^.^
A co się naśmiałysmy i nakomentowałyśmy, to nasze. Czasami, przy niesprzyjającym układzie na stole, trzeba dokonywać cudów ekwilibrystyki, żeby złożyć się do strzału. Siostra prawie do Hogwartu się wybrała, przekładając ręce i nogi nad kijem tak, że w końcu dosiadała go jak miotłę :D
A wieczorem znów Vampiriada. Tym razem testowałam nowe połączenie krótkiej, obcisłej spódniczki z wysokimi obcasami. Kto nie widział, niech żałuje. ;) A kto widział - siałam spustoszenie w sercach i przyległościach, z naciskiem na przyległości ;)
O, kawałek mnie ;)
A tu nawet ja z przodu ;)
Dowiedziałam się wtedy co oznacza bycie konserwatystą obyczajowym. Otóż jest to bycie pół-kryptoliberałem i pół-hipokrytą ^.^ A niech jeszcze palnie jakąś głupotę... ;)
- DST 30.00km
- Czas 01:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 7 września 2012
Kategoria impreza
Adrian pizza
To, co zwykle, tam, gdzie zwykle.
Zabrałam się za pizzę.
Wersja Adriana: - Kto chce pomóc Savil z pizzą?
Wersja moja: Złapać najbliżej stojącą osobę, wciągnąć do kuchni, dać jej ser, tarkę i miskę i kazać działać. Padło na Kamyka. Jak się okazało - bierny opór przegrywa z aktywnym uporem ;)
Tarcie sera - tego się nie da na trzeźwo.
Humory dopisywały.
Po dwóch koślawych pizzach przyszła profesjonalistka i pokazała wszystkim, jak to się robi.
Żaba czy Spiderman?
Niektórzy nie mają żadnego szacunku dla kucharzenia i domagają się książeczki - tu i teraz.
Gdzie kucharek sześć - tam jest wesoło.
Osobiście pilnowałam, żeby ostre papryczki były tylko na połowie pizzy ;)
Fascynująca zabawka, w której trzeba było przeprowadzić kulki na sam dół. Coś akurat dla poważnych i dorosłych ludzi, jakimi jesteśmy. Wszyscy przeszli ;)
Robię zdjęcie Ani robiącej zdjęcia Studenta robiącego zdjęcie butelek piwa.
Zjedliśmy, wypiliśmy, niedobitki posiedziały do 2 w nocy i w obliczu rozbierającego się do snu pana domu poszły sobie grzecznie ;)
Zabrałam się za pizzę.
Wersja Adriana: - Kto chce pomóc Savil z pizzą?
Wersja moja: Złapać najbliżej stojącą osobę, wciągnąć do kuchni, dać jej ser, tarkę i miskę i kazać działać. Padło na Kamyka. Jak się okazało - bierny opór przegrywa z aktywnym uporem ;)
Tarcie sera - tego się nie da na trzeźwo.
Humory dopisywały.
Po dwóch koślawych pizzach przyszła profesjonalistka i pokazała wszystkim, jak to się robi.
Żaba czy Spiderman?
Niektórzy nie mają żadnego szacunku dla kucharzenia i domagają się książeczki - tu i teraz.
Gdzie kucharek sześć - tam jest wesoło.
Osobiście pilnowałam, żeby ostre papryczki były tylko na połowie pizzy ;)
Fascynująca zabawka, w której trzeba było przeprowadzić kulki na sam dół. Coś akurat dla poważnych i dorosłych ludzi, jakimi jesteśmy. Wszyscy przeszli ;)
Robię zdjęcie Ani robiącej zdjęcia Studenta robiącego zdjęcie butelek piwa.
Zjedliśmy, wypiliśmy, niedobitki posiedziały do 2 w nocy i w obliczu rozbierającego się do snu pana domu poszły sobie grzecznie ;)
- DST 20.00km
- Czas 01:00
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 6 września 2012
Kategoria impreza
Królikarnia, CR
Najpierw spotkanie na Mokotowie. Koło któregoś sklepu stały sobie zaparkowane przy stojaku takie oto rzeczy ^.^
A potem do CR na karaoke - mój pierwszy występ ^.^ Nie mam pojęcia jak mi poszło, bo odsłuch był tak fatalny, że wcale siebie nie słyszałam. A publiczność była częściowo pijana, więc nieobiektywna ;)
Człowiek przyjmujący zapisy trochę się zdziwił, kiedy zgłosiłam Where the wild roses grow. "Sama?" Ano tak, śpiewam drugim altem, więc niska partia Nicka Cave'a jest dla mnie akurat. A Kylie z kolei śpiewa nie za wysoko.
Planuję pośpiewać samodzielnie jeszcze parę takich duetów ^.^
A potem do CR na karaoke - mój pierwszy występ ^.^ Nie mam pojęcia jak mi poszło, bo odsłuch był tak fatalny, że wcale siebie nie słyszałam. A publiczność była częściowo pijana, więc nieobiektywna ;)
Człowiek przyjmujący zapisy trochę się zdziwił, kiedy zgłosiłam Where the wild roses grow. "Sama?" Ano tak, śpiewam drugim altem, więc niska partia Nicka Cave'a jest dla mnie akurat. A Kylie z kolei śpiewa nie za wysoko.
Planuję pośpiewać samodzielnie jeszcze parę takich duetów ^.^
- DST 30.00km
- Czas 01:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze