Informacje

  • Wszystkie kilometry: 8003.74 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: 18d 08h 07m
  • Prędkość średnia: 18.13 km/h
  • Suma w górę: 60 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Savil.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

rowerowanie

Dystans całkowity:744.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:37:14
Średnia prędkość:20.00 km/h
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:37.24 km i 1h 51m
Więcej statystyk
Wtorek, 18 września 2012 Kategoria rowerowanie

Rejestracja, Czarny

Potrzebowałam zaświadczenia, że jestem zdrowa. Poszłam zatem do przychodni i zapytałam o podpis.
- Czy pani jest u nas zarejestrowana?
- Tak.
- Kto jest pani lekarzem pierwszego kontaktu?
- ...?
- U kogo się pani leczyła?
- Zapisałam się tu jakieś dwa lata temu i nie korzystałam.
- Jeśli nigdy się pani u nas nie leczyła, to nie wiemy, czy jest pani zdrowa.
Argument, że nie leczyłam się, bo jestem zdrowa, nie wydał się przekonujący.
- Proszę sobie wybrać lekarza pierwszego kontaktu.
- <rozpoznanie> wypełniałam już taki druczek!
- Kiedy?
- Dwa lata temu...
Pani uśmiechnęła się wyrozumiale i dziabnęła palcem w słowa "na ten rok", po czym powiedziała mi, którego sobie wybieram lekarza, pielęgniarkę i położną. Zapisy do internisty były następnego dnia [we wtorek], od siódmej rano. [!] :(

Wstałam, przyjechałam w trybie zombie, zostałam zapisana do wszystko mi jedno kogo i poczekałam chwilę, poznając historię psa pewnej starszej pani.
Moją lekarką okazało się śliczne, drobne stworzenie. Chyba mulatka, bo ciemna skóra i europejskie rysy twarzy. Weszłam, popatrzyła na mnie: - Ojej, jaka pani duża...
Wyjaśniłam jej, że ja zdrowa i tylko po podpis.
- Skoro nie leczyła się pani u nas, to będziemy musiały chwilę porozmawiać. Czy jest pani na coś uczulona?
- Nie.
- Czy chorowała pani na...?
- Nie.
- Czy w pani najbliższej rodzinie były przypadki...?
- Nie.
- Czy miewa pani..?
- Nie.
Żeby już całkiem smutno jej nie było, przyznałam się do braku wyrostka. ;)

Potem udałam się w okolice Lewartowskiego.
Zatrzymałam się, widząc bezradną parę rowerzystów w mocno średnim wieku, z mapą; zapytałam, czy potrzebują pomocy.
- Oh yes, we'd love to!
Wytłumaczyłam im zatem, jak dojechać do MPW [muzeum powstania warszawskiego], pokazałam kierunek i objaśniłam, od której strony jest wjazd i że nie tak, jak mówi ich mapa. I że nie można tam skręcić tam, gdzie należy, więc co mogą zrobić.
Jacyś angielscy turyści będą mieli dobrą opinię o polskich rowerzystach :)

Potem jeszcze Czarny okazał się niedojeżdżony, więc spotkaliśmy się i w sile dwóch rowerów pojechaliśmy zwiedzać Bielany. Zahaczyliśmy o lasek Młociński [którędy jedziemy? Gdzie ja jestem? O, McD, już wiem! ;)] i postanowiliśmy przejechać się DDRką na moście Północnym, jeśli się da. Pobłądziwszy w okolicach wjazdu znaleźliśmy go wreszcie. Początek jest ładny. Stoi tam co prawda znak zakazu wjazdu, ale owego wjazdu fizycznie nie uniemożliwia. Dalej na górze niestety stoi wysoki płot i budka z nieśpiącym strażnikiem, więc postanowiliśmy jednak nie lewitować nad nim i nie jechać budzić Raffiego radosnym "cześć, jesteśmy koło Ciebie!" ;)

Zabawna rzecz - wypełniałam tego dnia mnóstwo papierów [przychodnia, poczta, inne miejsca], na niewiadomej mi podstawie ubzdurałam sobie, że jest dziś 17.09 i tak wszędzie pisałam. Nikt się nie zorientował. Zorientowałam się ja, wieczorem, w domu, kiedy dodawałam niniejszy wpis i coś mi się nie zgadzało. XD
  • DST 50.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 września 2012 Kategoria rowerowanie

Czarny, Olaf, Arkadia

- Odbierzcie mnie z pracy! - rzucił hasło Czarny.
- Odbierzmy Czarnego z pracy - rzuciłam hasło Olafowi.

Odebraliśmy zatem, meldując się na miejscu koło 23, jak zwykle, kiedy biedne dziecko mroku kończy pracę.
Pierwszy postój zrobiliśmy po najkrótszym na świecie dystansie kilkudziesięciu metrów - Czarny potrzebował w miarę dyskretnego miejsca do stripteasu.
- Jak jest, ciepło?
- Ciepło, bardzo.
- To ja się może przebiorę?
- Dawaj.
- Ale nie pod kamerą...

Drugi postój na kebab, gdzie Czarny jadł, ja patrzyłam, a Olaf przysypiał. Czarny złośliwie budził go co jakiś czas, żebym ja nie mogła jeszcze złośliwiej go pomalować, jak wreszcie zaśnie. ;(

Trzeci postój [sporo ich jak na sumaryczny dystans wspólny 17 km XD] był na bankomat, od którego Olaf czegoś chciał. Trudno powiedzieć czego, biorąc pod uwagę rytuały, jakie tam odprawiał.

Czwarty postój zrobiliśmy na Starówce, na tarasie widokowym, gdzie porozmawialiśmy sobie, każde o czym innym i nie do końca wzajemnie się rozumiejąc. Jabłka, czyżyki, drogi do jeżdżenia i inne abstrakcje.

Stamtąd ruszyliśmy w ogólnym kierunku domu, odprowadzając się wzajemnie. Najpierw razem z Czarnym odprowadziliśmy Olafa, który po drodze meandrował, jakby nie wiedział którędy do domu. Szybko przestaliśmy się zastanawiać co autor ma na myśli i po prostu jechaliśmy za nim. Dojechaliśmy do niego, stanęliśmy pod blokiem i Olaf tak stał sobie, nie do końca świadom rzeczywistości, w której się znajduje, aż wysłaliśmy go spać, serdecznie a stanowczo.

Potem Czarny odprowadził mnie, spojrzałam na swój żałosny dystans i postanowiłam odprowadzić jego. Wstąpiliśmy jeszcze na chwilę do niego, żeby mi pokazał kask i nasmarował łańcuch, bo faktycznie zapominałam o tym ostatnio. Muszę go pochwalić [Czarnego, nie łańcuch] - jaki ma porządek w pokoju! I to nie spodziewając się gości.
Wcisnął mi jeszcze rękawiczki rowerowe do przymierzenia i wypróbowania. Broniłam się słabo, że właściwie nie potrzebuję, bo albo jest ciepło i jadę bez, albo jest zimno i mam zwykłe, pełne rękawiczki.
- No miejże jakieś gadżety rowerowe, bez przesady! - stwierdził stanowczo i mi je wcisnął.
Niestety nie są zbyt wygodne. Ponoć miałam mieć dzięki temu pewniejszy chwyt na kierownicy. Powiedziałabym, że mając gumowe gripy trzymam je i tak dość pewnie, ale cóż. Rękawiczki gripów trzymały się rzeczywiście świetnie. Z moimi rękami gorzej, tych trzymać nie chciały. Mam bardzo długie i wąskie dłonie, więc rękawiczki były za szerokie [ręka mi się w nich ślizgała wewnątrz] i za krótkie [wpijały mi się w przestrzeń między palcami]. Taka jestem niewymiarowa XD
  • DST 30.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 14 września 2012 Kategoria rowerowanie

Alleycat - nie będzie niczego!

Piękny, bezdeszczowy piątek – trzeba pojeździć! A tu jak na złość towarzystwo nie dopisuje. NR się rozlazł, nikt nic, tyko jakieś głosy o alleyu. Gdzie ja, gdzie alleycat? No dajcie spokój, z moją prędkością i stylem jazdy?
[w wyniku zapotrzebowania społecznego na dole w komentarzu wyjaśniłam, co to jest alleycat]

Naprawdę nikt nic? Ziś. No dobra, gdzie ten alley? Stwierdziłam, że mało jeszcze głupot w życiu zrobiłam [cicho być, kto wie, co wyprawiam – to nie są głupoty! :P], najwyższa pora nadrobić.

Pojechałam tak trochę towarzysko i do końca nieprzekonana co ja tam właściwie będę robić.
Ale że w opisie wydarzenia było wspomniane poparcie dla kultury queer, drag etc i wspomniane ładne stroje uczestników, to postanowiłam chociaż zobaczyć. No to se zobaczyłam – ja w spódniczce i ładnie ubrana, a reszta jak zwykle lycra i rowerowo. Pff!

Towarzystwo na miejscu uznało, że mam jechać.

No dobra. Co to jest i z czym to się je? Dostałam zasady [zaliczać punkty, stemplować manifest – taka kartka z punktami], dostałam szprychówkę i numer startowy [piątka karo, karta] i w przewidywaniu kłopotów wyjęłam mapę, którą jako przezorny cylon wzięłam ze sobą.
Dostaliśmy manifest - nazwy klubów i knajpek warszawskich. Prowadzący zlitował się i jeszcze poinformował nas o przybliżonej lokalizacji tychże. Że gdzie? o.0 O niektórych pierwsze słyszałam, inne kojarzyłam z nazwy. Nic to, koniec języka za przewodnika.


Bo trzeba się przygotować. Na starcie dostałam szprychówkę, na mecie - przypinkę, a sama opracowałam spis punktów z notatkami gdzie co i udziałem innych w tłumaczeniu.
Czy przypinkowy rower ma kierownicę z lewej? Czy ma tam siodełko i coś mu podejrzanego wystaje? :>

Uznałam, że nie mam zamiaru gnać na złamanie karku i przepisów, jak to się robi w alleyach. Ktoś musi być ostatni, równie dobrze mogę to być ja. A skoro i tak będę ostatnia, to nie ma co się spinać. Ambitna może jestem, ale dużo bardziej przywiązana do swojego zdrowia i życia niż ambicji.

Początkowo nawet jechałam z całą grupą... te pierwsze kilkadziesiąt metrów. Potem oni wypruli pod prąd przed samochody pod nosem policji, a ja stwierdziłam, że tak to się bawić nie będziemy. Po co się nabawiać wrzodów i mandatu? Straciłam ich z oczu dość szybko. I jechałam sobie spokojnie, swoim tempem, niepoganiana przez nikogo i podziwiając widoki „ta, ładne, ale gdzie ten głupi klub?!” ;)

Jak się okazało, bycie ostatnią lamą ma swoje zalety – na mój widok [rower, papier w ręku, zagubione spojrzenie] w kolejnych okolicach punktów obcy ludzie sami zaczepiali i mówili „ty od tych z gry? To tam macie pieczątkę!”. Przy pawilonie Kociarnia [złośliwie zlokalizowanym na końcu wąskiego i bardzo długiego przejścia między stolikami i ludźmi] dwie dziewczyny poinformowały mnie, że „oni już tu byli z 15 minut temu, leć tam na koniec, my ci przypilnujemy roweru. I trzymamy kciuki, jesteś jedyną dziewczyną, którą widziałyśmy!”.

W przedostatnim punkcie prawie się już zwijali, kiedy przyjechałam sobie spokojnie. „A mówili, żebyśmy już szli, że już nikogo nie ma.” Łajzy jedne.
W ostatnim punkcie po prostu się zebrali [jeszcze większe łajzy], na szczęście pieczątkę i kredę do pomalowania siodełka [da fuq? o.0] miała dziewczyna z baru, która w pakiecie jeszcze pokazała mi skrót przez bramę, którą mnie przepuściła.



Na miejsce dotarłam, zgodnie z przewidywaniami, ostatnia. Tego... bardzo ostatnia. Już wcześniej sądziłam, że alley to jednak not my cup of tea, teraz tylko się upewniłam. W ramach formalności oddałam podstemplowany manifest, wzbudzając ogólny podziw i zachwyt „ooo, jaki ładny manifest!” i zobaczyłam te smętne, psu z gardła wyjęte resztki, które kiedyś były manifestami innych. Ale ja mój wiozłam ładnie złożony w mapie :) Oddałam również numer startowy i pokazałam kredę gdzie trzeba [pomazane siodełko, czysta pupa] ;)




W klubie, dekoracja.


A na miejscu okazało się, jacy to z tych alleyowców rowerzyści. Ja tu pełna zapału do jazdy, a ci już a to do knajpy i pić, a to do domu... No co za lamy. Jeździć, a nie siedzieć! Porozmawiałam sobie z ludźmi, po czym oni poszli dalej pić [też mi atrakcja], a ja dalej jeździć, bo mój licznik wskazywał żałosne 14 km łącznie z dojazdem na miejsce spotkania. Nie lubię sama jeździć bez celu, no ale bez przesady.

Chciałam zajrzeć pod metro, czy może jacyś NR-owcy się kręcą? Ale odstraszyły mnie zasieki wyścigów samochodowych - kręciło się i owszem, całe mnóstwo, ale obsługi.
Piątek, godzina 23, a na Nowym Świecie przed Świętokrzyską korek. Really? Ludzie, nudzi wam się? Imprezować albo w domu siedzieć,a nie korki robić na mieście. Na szczęście w tym miejscu jest pas dla rowerów do wyprzedzania korka [nazywa się obszar wyłączony czy jakoś tak, rzecz odgrodzona pachołkami. Znaczy się - dla rowerów ;)] Bip bip! Ustawiłam się na pole position przed autobusami i sznurem aut, poczekałam na zielone, wyprułam do przodu i tyle mnie widzieli. Autobus w końcu i tak się nie rozpędzi, bo zaraz ma przystanek. A samochodom chwilę zajmie minięcie go.

Dojeździłam w sumie do 33 km i wróciłam. Jeść! Mnie jak dziecko – karmić co 4 godziny. I dużo ;) I wiało mi po łapkach. W resztę mnie jak zwykle było mi ciepło.



Po drodze przeprowadziłam jeszcze odwieczne starcie Savil vs. Most Świętokrzyski – jak na niego wjechać z Pragi, od al. Zielenieckiej?! Niby na mapie dojazd ładny, ale w rzeczywistym świecie drogę dojazdową zastawia stadion i jego [o]budowa. Słuchajcie, jakim ja labiryntem jechałam! Ale dopadłam drania, przejechawszy przez teren około-stadionowy, pod jakimś wiaduktem, koło stacji, przez nieoświetloną uliczkę... I prawie udało mi się na niego skręcić w lewo. Ale światło za szybko się zmieniło, samochody ruszyły i musiałam salwować się ucieczką na przejście. Jak dobrze być rowerem ^.^

  • DST 33.00km
  • Czas 01:40
  • VAVG 19.80km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 11 września 2012 Kategoria rowerowanie

Wisła w słońcu i podjazdowy NR

cdn
  • DST 32.00km
  • Czas 01:36
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 4 września 2012 Kategoria rowerowanie

Nocny lama-Rower

Miasto koziołków postanowiło zaszczycić miasto syrenek swoją jednoosobową delegacją, która rzuciła hasło "nocny na rowerach miejskich!". Jak się na miejscu okazało - to nie był żart ;)

Przyjechałam tuż przed 22... Pusto. Hula wiatr i ten krzaczek z westernów.


Na szczęście po jakimś czasie spóźnialscy zaczęli się zbierać. Wyruszyliśmy w sile 6 osób z raptem 45 minutowym opóźnieniem, jak zwykle zawzięcie dyskutując nad trasą "ale dokąd?!". Wreszcie - parki Żoliborza.
Pierwszy - Olszyna - okazał się być od razu pechowy, bo rower miejski nie polubił się z piaskiem i postanowił się spontanicznie położyć w proteście. Nie informując o tym rowerzystki. Wynik: dwa otarcia i ubytki w nastroju.

Tempem poszkodowanej pojechaliśmy zatem w kierunku jedzenia, gdzie zrobiliśmy postój znów dyskusyjny. Tam też uznaliśmy, że wobec stanu osobowego i zobowiązań na dzień następny pora zakończyć to wydarzenie całkiem udane towarzysko, natomiast niezbyt - rowerowo.
I w sumie, z dojazdami, zrobiłam kilometrów ile widać. Lama-rower, a nie żaden nocny.
  • DST 22.50km
  • Czas 01:05
  • VAVG 20.77km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 września 2012 Kategoria dom, rowerowanie

Rodzice, rowerowanie

Wyprawa do rodziców tym razem w poniedziałek, bo weekend miałam zajęty.
Na kolację zrobiłyśmy z siostrą zapiekankę ryżową Babci Halinki - pyszna rzecz :)
Kiedy wyjeżdżałam [dobrze po 21], było chłodno, więc na koszulkę na ramiączkach założyłam moją nową [z wymiany] bluzę, świetną na takie warunki. I wiatr mi nieco powiewał po gołych łydkach.
A potem jak zwykle - przejechałam parę km, wyjechałam z niemal lasu do miasta i zrobiło się cieplej. I jeszcze cieplej i jeszcze... Na początku Połczyńskiej zdjęłam bluzę i zostałam w koszulce - było mi przyjemnie chłodno. Ciepła ja, chłodne ramiona - warunki akurat.
W domu sprawdziłam temperaturę - 17,5'C. Moja termika jest naprawdę wariacka ;)

Właściwie... pojeździłabym sobie jeszcze. Ale nie chce mi się. Ale bym pojeździła. Ale mi się nie chce.
Stanęło w końcu na tym, że bym sobie pojeździła.
Zmieniłam tylko koszulkę na bluzkę z krótkim rękawem i ruszyłam w miasto.
Poniedziałek wieczór [późny], a miast żyje! Na Starówce trochę ludzi, na Nowym Świecie i Krakowskim ludzie... Duch w narodzie nie ginie :)
A i rowerzystów całkiem sporo. Dobrze, że veturilo mają światełka włączone domyślnie cały czas, przynajmniej wszyscy świecą. Chociaż niestety widziałam też ciemny lud, jadący zupełnie głupio bez lampek. Jeśli kogoś za brak świateł ochrzaniła taka wysoka rowerzystka, to byłam to ja :) I uważam was za idiotów :)

I jak dobry Kopciuszek wróciłam do domu koło północy ;)
  • DST 40.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 sierpnia 2012 Kategoria rowerowanie

Arkadia, Czarny

Dokręcamy, dokręcamy, bo to zaraz sierpień się kończy ;)

Ania rzuciła hasło: odbieramy Czarnego z Arkadii!No to zameldowaliśmy się w liczbie sztuk siedmiu bodajże, plus Czarny. Największym problemem wieczoru okazały się decyzje: no to dokąd?!

Pojechaliśmy obejrzeć bulwary nad Wisłą, mające ponoć być objazdem zalanej Wisłostrady. Pomysł równie sensowny jak otwarcie mostu Ś-D dla samochodów, ale wymaganie od władz miasta myślenia jest niestety mocno problematyczne. Cóż robić.

Czarny stwierdził, że musi być po nocy gdzieś na Gocławiu/Grochowie/Rembertowie, odebrać od kolegi pendrive. No to jedziemy.

Po drodze wstąpiliśmy na stację benzynową, podpompować mi koła. I nagle okazało się, że już nie jadę jak ostatnia lama! ;)

Dojechaliśmy do torów. Azaliż były tory mrowie a mrowie? Azaliż były.
"Teren PKP Intercity, wstęp wzbroniony!". My nie wstępujemy, my tylko musimy przejść przez te wszystkie tory, żeby dostać się wreszcie pod dziwny adres na końcu świata. Jak można mieszkać na takim odludziu? Ciemny las, pusto, rzecz udająca drogę poniżej wszelkich norm [dziki pewnie sobie poradzą, ale nawet wilki by narzekały]. Ciemno, jak wiadomo gdzie i u kogo. Na szczęście przede mną jechał Olaf z dużo lepszą lampką, więc było dobrze :)

Po dojechaniu prawie na miejsce okazało się, że chłopcy się nie dogadali i kolega wyszedł po nas na pętlę. Jak się z nim minęliśmy nie wiem, musiał iść przez las i krzaki, zamiast drogą. Czarny cofnął się więc do niego, a my w ramach oczekiwania podziwialiśmy gwiazdy, dużo bardziej tu widoczne.

Wyjechaliśmy z niegościnnych, dzikich ostępów i wstąpiliśmy na przekąskę do McD. Część zwykła była zajęta, ale działał McDrive 24h. Rowerzyści też jadą, czyli podpadamy, prawda? Stoimy sobie grzecznie w kolejce do zamówienia, za nami staje samochód... My zaczynamy chichotać, pani w samochodzie wybucha na nasz widok dzikim śmiechem, my już śmiejemy się w głos. Wzajemnie nakręcana głupawka spowodowała świetny humor u wszystkich i drobne problemy ze złożeniem zamówienia ;)


Wspólnie, w sile już tylko czterech osób, dojechaliśmy do kolejnego McD przy Feminie. Niestety nie zdążyłam na Olafa z głupią miną i słomką w dziobie ;)


Tam chłopcy postanowili pożegnać się i rozjechać do domów, póki się jeszcze wszyscy lubimy, bo część była nieco zmęczona, śpiąca i marudząca. Ja jak zwykle żwawa i wesoła, mimo, że najwolniejsza i musiałam gonić ;)
  • DST 40.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 sierpnia 2012 Kategoria rowerowanie

NR Lotniczy

Zebraliśmy się, żeby pojeździć śladami miejsc, które na upartego jakoś są związane z lotnictwem. Jakieś przerażające tłumy zameldowały się koło fontanny - 48 osób :)
Przystanek pierwszy - okolice Reymonta i czoło nieczekające na ogon. Ogon usłyszał jakieś smętne resztki przemówienia, więc nic nie zamieści ;P

Przystanek trzeci - okolice Dowództwa Sił Powietrznych. Chomick wygłasza kolejny wykład, Suchy dzierży oświaty kaganek.


Is it a bird? Is it a plane? Postój na Polu Mokotowskim. Dowiedzieliśmy się, że ta koślawa ryba, będąca pomnikiem, to nie ryba, tylko tory lotu samolotów bojowych - krzyżujące się, żeby umożliwić strzał.



Tutaj widać te krzyżujące się smugi. I mnie w niby-kolarskim stroju ;)


Tyle nas dotarło w to miejsce:


Kolarska elegancja :) Zdjęcie na Gocławiu. Związek z lotnictwem - coś gdzieś miało być, ale powstało osiedle. Niech nam to w niczym nie przeszkadza. A wiecie, pierwszy raz jechałam mostem Siekierkowskim.


Upragniony moment, za którym większość tęskniła - kebab koło Waszyngtona. ;)


Pan z pieskiem. Piesek bardzo towarzyski, pan w fazie zgonu. Przywiązaliśmy smycz psa panu do nogi, żeby mu pies nie uciekł - bo był wyraźnie znudzony, ciekawski i przyjazny. Pies, nie pan. Pan wyłącznie był.


Dojechaliśmy! Najwytrwalsi, którzy dotarli aż do końca. + ja, robiąca zdjęcia, jak się można domyślić :)
Z niczego do nich nie strzelałam, nie wiem skąd takie miny...


Trasa samego NRa była krótsza, niecałe 50 km. Ale musiałam jeszcze dojechać, wrócić i wcześniej zrobić zakupy, dystans dzienny więc.
  • DST 60.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 sierpnia 2012 Kategoria rowerowanie

Mysia, NR Filozoficzny

Założenie było proste: jeździmy i rozmawiamy na przygotowane wcześniej tematy. Co prawda kilka osób próbowało torpedować plany, proponując tematy do dyskusji "na cienkim czy na grubym?" albo "z baraniną czy z kurczakiem?", ale pomimo ich wysiłków udało się trochę porozmawiać :)
Wyszłam przy tym na paranoiczkę [którą z resztą jestem], bo przy dyskusji o bezpieczeństwie wyjścia do klubu zapytana, czy nie spuszczam oczu z picia, nie udam nieznajomym i piję tylko to, co sama bezpośrednio kupiłam, odpowiedziałam z zaskoczeniem: "oczywiście, zawsze". Bo dla mnie to jest domyślne.

Przed wyruszeniem Ania udawała, że wzrostem dorównuje chłopcom.


Ale szybko się wydało ;)


Odwieczna walka dobra ze złem.


A wiadomo było, że będzie zimno. Ale nieee, po co się cieplej ubierać, po co brać ze sobą dodatkowe warstwy? Można szybko się odłączyć, zmarzłszy :P)
  • DST 60.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 sierpnia 2012 Kategoria rowerowanie, dom

Rodzice, NR i Perseidy

Cotygodniowa, obowiązkowa wizyta u rodziców, bo mamusia tęskni ;)
Staję na światłach, zrównuje się ze mną samochód. Błyszczący, czyściutki, czerwony garbus. Jak później zobaczyłam po rejestracji - zabytkowy. Wyglądał bardzo ładnie, więc uśmiechnęłam się na jego widok. Kierowca - starszy, siwy pan - wychylił się, uśmiechnął i uniósł kciuk. Od razu weselej się jechało :)

U rodziców przypadkiem weszłam na fb i zobaczyłam, że Nocny Rower urządza wycieczkę z polowaniem na Perseidy. Znam parę osób z NR i wiem, że jeżdżą daleko szybciej ode mnie. Ale cóż, zdecydowałam nagle. Pojadę na miejsce zbiórki, przywitam się i zapytam, a nuż przygarną ślimaka? ;) Może nie wypluję płuc, może nie zgubią mnie gdzieś po drodze.
Cóż, szczerze mówiąc, do obu rzeczy było blisko ;) Na szczęście dobrzy bogowie postawili na naszej drodze sporo czerwonych świateł, więc mogłam ich doganiać.

Przerwa na Wilsonie celem uzupełnienia zapasów na ognisko. Profesjonaliści jechali ze specjalnymi małymi plecaczkami rowerowymi, więc bułki wiozłam ja, w koszyku ;P


Rozgościliśmy się przy porzuconym ognisku [nie trzeba rozpalać!] i przystąpiliśmy do dzieła.


Nie do ogniskowego ani rowerowego dzieła, rzecz jasna, tylko do polowania na gwiazdy.
Czemu to wychodzi takie czerwone? A, zrobię zdjęcie na każdym ustawieniu i któreś wyjdzie.


Adrian zamiast gwiazd fotografował fotografów [powiedziała Savil, zamieszczająca zdjęcie Adriana fotografującego fotografów. Incepcja jakaś ;)



Gwiazdy. Jak już zmarzliśmy w krzakach przy statywach i poszliśmy do ogniska, to zaczęły spadać. Widziałam! :)


Rowerzyści w dobrych humorach. Poza tymi, którym wiatr nawiewał dym w oczy ;)


Krzew gorejący. Niestety spłonął, zanim uświadomiłam sobie, że robię zdjęcie z fleszem i go wyłączyłam.


Część zaczęła bardzo szybko marznąć i tylko tulili się do ogniska. Ja oczywiście przezornie wzięłam ze sobą ubrania - jeśli w mieście jest chłodno to w lesie będzie zimno. You don't say? No właśnie. Ciepła i zadowolona hasałam z aparatem, piekłam kiełbaski i nosiłam drewno. Jakieś dziwne było, ale płonęło ładnie, mimo, że mokre i liściaste.

Powrót w zdecydowanie mniejszej grupie, bo ludzie wykruszali się po trochu cały czas. Warszawa nocą ma swój urok - pusto, cała jezdnia moja :) Wróciłam zmęczona, najedzona i zadowolona :)
Jeśli NR-owcy nie mają dosyć mojego tempa, to jeszcze się do nich przyczepię ^.^
  • DST 62.70km
  • Czas 03:08
  • VAVG 20.01km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl