Sobota, 25 sierpnia 2012
Vampi NM
Vampiriada, czyli impreza w moim ulubionym klubie gotyckim. Ubrałam się odpowiednio mrocznie, umalowałam stosownie do tego, założyłam na wierzch koszulę, żeby zbyt już nie gorszyć otoczenia po drodze i wyszłam, oczywiście z rowerem :)
Wychodzę, wsiadam na rower, odpalam lampki... Aha! A takiego odpalam. Myślałby kto – wczoraj dostały naładowane baterie, świeciły jak złoto... chociaż nie wszystko złoto, co się świeci, na przykład dziura w spodniach. I z tego właśnie brała przykład tylna lampka, która ogólnie nieszczęściem jest strasznym.
Ma jedną, dużą zaletę – świeci wściekle. Widać ją z na tyle daleka, że umożliwia ostrzał artyleryjski [Którego nie rekomendujemy jednak]. Kiedy raczy świecić, znaczy się, bo fochy ma gorsze niż porządna diva. Kiedy bateria jej się kończy, to, zamiast wzorem szanujących się lampek po prostu świecić coraz słabiej, ona nagle się po prostu nie włącza. Albo nie wyłącza. Świeci gorzej, mogę przełączać między trybem „mruga” i „stałe, ale zaraz i rak zacznie mrugać” i albo wyłączyć ją poprzez hard reset [wyjąć baterie] albo czekać, aż całkiem się zużyje [a w międzyczasie będzie sobie migać].
Niestety „wczoraj dostała zdawałoby się naładowane baterie” oznaczało, że drugi komplet, wczoraj z niej wyjęty, leży sobie grzecznie rozładowany, bo przecież tak zaraz nie będę go potrzebować. A ja mam już jechać! Ziś.
Przypięłam rower, coby się nie telepać z nim windą bez potrzeby, lampka marnotrawna w garść, wracamy na górę. Pierwsza rzecz do zrobienia – wstawić baterie, niech się choć trochę podładują. Druga rzecz – przeszukać mieszkanie na okoliczność jakiś zapasowych, zapomnianych. Niet. Trzecia rzecz – sprawdzić te wczorajsze, zużyte. Patrzcie ją, świeci! I wyłączać się pozwala. Na wczorajszych, zużytych. Postanowiłam nie testować i nie kwestionować tych zadziwiających praw trudno powiedzieć czego i po prostu wykorzystać.
Wzięłam troszkę naładowane baterie, zawiązałam nieszczęsną lampkę wstążeczką [ma urwaną jedną łapkę mocującą plecki z uchwytem do części świecąco-bateriowych. Bo one są jakieś strasznie delikatne, złapie się mocniej i już urywa :( A ja, w przeciwieństwie do łapek lampki, delikatna nie jestem. Oj nie ;)
Na szczęście 2,5 km w jedną stronę to nieszczęście powinno wytrzymać, an powrót [równie krótki] mam te troszkę naładowane, jakoś to będzie.
No i było, lampka dożyła do powrotu. Po powrocie oczywiście nie dała się wyłączyć, ale wtedy to już sobie mogła. Cmoknąć mnie. W pompkę.
Impreza udała się dużo bardziej niż lampka ;) Potańczyłam [a jest to rzecz, którą warto zobaczyć ;)], porozmawiałam ze znajomymi i domroczniłam się ogólnie.
Ludzie trochę dziwnie patrzyli, kiedy dziewczyna w wersji "mrok i gotyk" po imprezie wsiadła na rower i odjechała :D
Muzyka ciekawa, poznałam nową, sympatyczną piosenkę. I o ile electro ani miksów DJ-skich nie trawię, o tyle jedna rzecz mi się spodobała. Marsz Imperialny. W wersji electro, do tańczenia :D Brawo, Tonid :)
Wychodzę, wsiadam na rower, odpalam lampki... Aha! A takiego odpalam. Myślałby kto – wczoraj dostały naładowane baterie, świeciły jak złoto... chociaż nie wszystko złoto, co się świeci, na przykład dziura w spodniach. I z tego właśnie brała przykład tylna lampka, która ogólnie nieszczęściem jest strasznym.
Ma jedną, dużą zaletę – świeci wściekle. Widać ją z na tyle daleka, że umożliwia ostrzał artyleryjski [Którego nie rekomendujemy jednak]. Kiedy raczy świecić, znaczy się, bo fochy ma gorsze niż porządna diva. Kiedy bateria jej się kończy, to, zamiast wzorem szanujących się lampek po prostu świecić coraz słabiej, ona nagle się po prostu nie włącza. Albo nie wyłącza. Świeci gorzej, mogę przełączać między trybem „mruga” i „stałe, ale zaraz i rak zacznie mrugać” i albo wyłączyć ją poprzez hard reset [wyjąć baterie] albo czekać, aż całkiem się zużyje [a w międzyczasie będzie sobie migać].
Niestety „wczoraj dostała zdawałoby się naładowane baterie” oznaczało, że drugi komplet, wczoraj z niej wyjęty, leży sobie grzecznie rozładowany, bo przecież tak zaraz nie będę go potrzebować. A ja mam już jechać! Ziś.
Przypięłam rower, coby się nie telepać z nim windą bez potrzeby, lampka marnotrawna w garść, wracamy na górę. Pierwsza rzecz do zrobienia – wstawić baterie, niech się choć trochę podładują. Druga rzecz – przeszukać mieszkanie na okoliczność jakiś zapasowych, zapomnianych. Niet. Trzecia rzecz – sprawdzić te wczorajsze, zużyte. Patrzcie ją, świeci! I wyłączać się pozwala. Na wczorajszych, zużytych. Postanowiłam nie testować i nie kwestionować tych zadziwiających praw trudno powiedzieć czego i po prostu wykorzystać.
Wzięłam troszkę naładowane baterie, zawiązałam nieszczęsną lampkę wstążeczką [ma urwaną jedną łapkę mocującą plecki z uchwytem do części świecąco-bateriowych. Bo one są jakieś strasznie delikatne, złapie się mocniej i już urywa :( A ja, w przeciwieństwie do łapek lampki, delikatna nie jestem. Oj nie ;)
Na szczęście 2,5 km w jedną stronę to nieszczęście powinno wytrzymać, an powrót [równie krótki] mam te troszkę naładowane, jakoś to będzie.
No i było, lampka dożyła do powrotu. Po powrocie oczywiście nie dała się wyłączyć, ale wtedy to już sobie mogła. Cmoknąć mnie. W pompkę.
Impreza udała się dużo bardziej niż lampka ;) Potańczyłam [a jest to rzecz, którą warto zobaczyć ;)], porozmawiałam ze znajomymi i domroczniłam się ogólnie.
Ludzie trochę dziwnie patrzyli, kiedy dziewczyna w wersji "mrok i gotyk" po imprezie wsiadła na rower i odjechała :D
Muzyka ciekawa, poznałam nową, sympatyczną piosenkę. I o ile electro ani miksów DJ-skich nie trawię, o tyle jedna rzecz mi się spodobała. Marsz Imperialny. W wersji electro, do tańczenia :D Brawo, Tonid :)
- DST 5.00km
- Czas 00:15
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
A, czyli to wszystko jest wykalkulowane na zimno (sic!).
Wy(ra)chowana. ;)
A "mroczność" to też z rozsądku? ;> mors - 19:45 sobota, 1 września 2012 | linkuj
Wy(ra)chowana. ;)
A "mroczność" to też z rozsądku? ;> mors - 19:45 sobota, 1 września 2012 | linkuj
Zamiast fot - opowieść o lampkach! Normalnie... ;)
Znów mnie zadziwiasz: Ty mroczna i niedelikatna?
A z drugiej strony pogodna i delikatna - językowo (w sensie że bez wulgaryzmów i ''hejtu'').
Nie ogarniam. ;] mors - 20:45 czwartek, 30 sierpnia 2012 | linkuj
Komentuj
Znów mnie zadziwiasz: Ty mroczna i niedelikatna?
A z drugiej strony pogodna i delikatna - językowo (w sensie że bez wulgaryzmów i ''hejtu'').
Nie ogarniam. ;] mors - 20:45 czwartek, 30 sierpnia 2012 | linkuj