Poniedziałek, 29 października 2012
Kategoria rowerowanie, zakupy
Biedr, Arkadia - Czarny
Najpierw po zakupy. Temperatura nie może się zdecydować po której stronie zera się okopać, wreszcie siada okrakiem na barykadzie i sterczy jak kto głupi.
Przypinam się pod sklepem do znaku, za mną do następnego przypina się kolejny rowerzysta - górą nasi! Duże ilości mleka, mąka, rzeczy, to wymaga już sakwy. Bo przecież nie samochodu ;)
Nie jest naprawdę zimno, dopóki Savil chwali się nogami ;) Chciałam zrobić sobie zdjęcie pod sklepem, ale Nikita stwierdziła, że na głodniaka to ona nie pracuje. Nie ma to jak wziąć aparat bez baterii XD
A że z cięższymi zakupami wchodzę na dwa [przypinam rower pod blokiem, wnoszę zakupy, wnoszę rower], to wracając po rower nakarmiłam Nikitę i krzywo, bo sama, ale udokumentowałam jeżdżenie ;)
A wnoszę na dwa, bo moje szczęście waży jakieś 16,7 kg, tak przynajmniej pokazała waga kiedyś tam. Do tego ciężki u-lock, koszyk z zakupami i sakwa... W sumie 25 kg co najmniej, rozłożone dość nieporęcznie. Wniesienie tego po schodach na pierwsze piętro [bo po co komu winda od parteru?] jest koszmarnie niewygodne, nie widzę potrzeby się męczyć.
Potem Ania rzuciła na fb hasło: rower! Czarny odpowiedział odzewem: Arkadia! Ania pomarudziła o późnej porze i spaniu, ja natomiast podłapałam hasło. W końcu brakowało mi jeszcze 60 km w tym miesiącu, bo zejść poniżej 500 km byłoby naprawdę głupio ;) Zadeklarowałam odbiór.
ICM zapowiadał lekki mróz i śnieg. Pogoda stwierdziła, że nie chce jej się zbytnio chłodzić i uraczyła nas najgłupszą możliwą temperaturą: -0,2'C. I marznącą mżawką.
Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy chce mi się iść, ale w końcu uznałam, że skoro się zapowiedziałam, to należy. No i kilometrów brakuje.
Jechałam wyjątkowo lekkim rowerem. Bo brałam ze sobą tylko zapasowe baterie i komórkę, więc koszyk niepotrzebny. A i roweru zostawiać nie planowałam [po Czarnego, odprowadzić go do domu, wrócić, nawet z siodełka nie schodzić, bo zamoknie ;)], więc u-lock odpada.
Zanim dotarłam do Arkadii, byłam już mokra z wierzchu i z mokrymi łokciami [tam mi kurtka przemiękła na zgięciach]. Czarny nie zwątpił we mnie na szczęście, był i od razu ruszyliśmy w drogę.
Mżyło cały czas, a bodajby ją. Trochę porozmawialiśmy, trochę pomokliśmy w ciszy ;) Ja z pełnymi błotnikami jechałam sobie czyściutka i mokra tylko od strony nieba. Czarny pyta mnie na którychś światłach:
- Mam mokry tyłek? - wypina się uczynnie.
Obejrzałam zatem odwrotną stronę Czarnego medalu.
- Masz mokry środek owego. Ale możesz się tłumaczyć, że to od wody z koła. ;)
Odstawiłam kolegę do domu i wróciłam najprostszą [pod względem nawierzchni] drogą. Akurat pętla 20 km, bardzo ładnie. Mogę częściej Czarnego odprowadzać, ucieszy się pewnie ;)
Dojeżdżam powoli, czekam na światłach przy Banacha, rozglądam się, słyszę trzaski... To pęka mi warstwa lodu na kurtce XD
W domu zostawiłam niecnie rower na klatce schodowej [przy otwartych drzwiach rzecz jasna] i wyczyniałam kompletny cyrk z ubraniami, zwłaszcza kurtką. Skruszyć i strzepnąć cienką warstewkę lodu ile się da, nie nakapać sobie na buty, wyjąć komórkę i baterie z kurtki nie zamoczywszy ich, zdjąć buty, nie wdepnąć w kałuże, zdjąć spodnie z mokrymi nogawkami, jakimś cudem mieć pod nimi suche rajtuzy... Co mogło poszło na kaloryfer, licznik i lampki wytarłam, rower grzecznie ociekał przed drzwiami.
Potem jeszcze wytarłam największe kałuże gazetami, bo jednak są jakieś granice bałaganienia na klatce. I oczywiście rzuciłam się na kolację ;)
Przypinam się pod sklepem do znaku, za mną do następnego przypina się kolejny rowerzysta - górą nasi! Duże ilości mleka, mąka, rzeczy, to wymaga już sakwy. Bo przecież nie samochodu ;)
Nie jest naprawdę zimno, dopóki Savil chwali się nogami ;) Chciałam zrobić sobie zdjęcie pod sklepem, ale Nikita stwierdziła, że na głodniaka to ona nie pracuje. Nie ma to jak wziąć aparat bez baterii XD
A że z cięższymi zakupami wchodzę na dwa [przypinam rower pod blokiem, wnoszę zakupy, wnoszę rower], to wracając po rower nakarmiłam Nikitę i krzywo, bo sama, ale udokumentowałam jeżdżenie ;)
A wnoszę na dwa, bo moje szczęście waży jakieś 16,7 kg, tak przynajmniej pokazała waga kiedyś tam. Do tego ciężki u-lock, koszyk z zakupami i sakwa... W sumie 25 kg co najmniej, rozłożone dość nieporęcznie. Wniesienie tego po schodach na pierwsze piętro [bo po co komu winda od parteru?] jest koszmarnie niewygodne, nie widzę potrzeby się męczyć.
Potem Ania rzuciła na fb hasło: rower! Czarny odpowiedział odzewem: Arkadia! Ania pomarudziła o późnej porze i spaniu, ja natomiast podłapałam hasło. W końcu brakowało mi jeszcze 60 km w tym miesiącu, bo zejść poniżej 500 km byłoby naprawdę głupio ;) Zadeklarowałam odbiór.
ICM zapowiadał lekki mróz i śnieg. Pogoda stwierdziła, że nie chce jej się zbytnio chłodzić i uraczyła nas najgłupszą możliwą temperaturą: -0,2'C. I marznącą mżawką.
Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy chce mi się iść, ale w końcu uznałam, że skoro się zapowiedziałam, to należy. No i kilometrów brakuje.
Jechałam wyjątkowo lekkim rowerem. Bo brałam ze sobą tylko zapasowe baterie i komórkę, więc koszyk niepotrzebny. A i roweru zostawiać nie planowałam [po Czarnego, odprowadzić go do domu, wrócić, nawet z siodełka nie schodzić, bo zamoknie ;)], więc u-lock odpada.
Zanim dotarłam do Arkadii, byłam już mokra z wierzchu i z mokrymi łokciami [tam mi kurtka przemiękła na zgięciach]. Czarny nie zwątpił we mnie na szczęście, był i od razu ruszyliśmy w drogę.
Mżyło cały czas, a bodajby ją. Trochę porozmawialiśmy, trochę pomokliśmy w ciszy ;) Ja z pełnymi błotnikami jechałam sobie czyściutka i mokra tylko od strony nieba. Czarny pyta mnie na którychś światłach:
- Mam mokry tyłek? - wypina się uczynnie.
Obejrzałam zatem odwrotną stronę Czarnego medalu.
- Masz mokry środek owego. Ale możesz się tłumaczyć, że to od wody z koła. ;)
Odstawiłam kolegę do domu i wróciłam najprostszą [pod względem nawierzchni] drogą. Akurat pętla 20 km, bardzo ładnie. Mogę częściej Czarnego odprowadzać, ucieszy się pewnie ;)
Dojeżdżam powoli, czekam na światłach przy Banacha, rozglądam się, słyszę trzaski... To pęka mi warstwa lodu na kurtce XD
W domu zostawiłam niecnie rower na klatce schodowej [przy otwartych drzwiach rzecz jasna] i wyczyniałam kompletny cyrk z ubraniami, zwłaszcza kurtką. Skruszyć i strzepnąć cienką warstewkę lodu ile się da, nie nakapać sobie na buty, wyjąć komórkę i baterie z kurtki nie zamoczywszy ich, zdjąć buty, nie wdepnąć w kałuże, zdjąć spodnie z mokrymi nogawkami, jakimś cudem mieć pod nimi suche rajtuzy... Co mogło poszło na kaloryfer, licznik i lampki wytarłam, rower grzecznie ociekał przed drzwiami.
Potem jeszcze wytarłam największe kałuże gazetami, bo jednak są jakieś granice bałaganienia na klatce. I oczywiście rzuciłam się na kolację ;)
- DST 22.60km
- Czas 01:07
- VAVG 20.24km/h
- Temperatura -0.2°C
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Czyli wasze "koło 23:00" jest takie trochę bardziej kołowate. Nasze "koło 23:00" to między za pięć a pięć po. :)
Hipek - 10:13 środa, 31 października 2012 | linkuj
Savil:
A gdzie sie zbieracie? Przed glownym wejsciem? Gdy jechalismy tamtedy, jak co poniedzialek, kolo 23:00, nie widzialem zadnych rowerow. Minelismy sie? Hipek - 23:32 wtorek, 30 października 2012 | linkuj
A gdzie sie zbieracie? Przed glownym wejsciem? Gdy jechalismy tamtedy, jak co poniedzialek, kolo 23:00, nie widzialem zadnych rowerow. Minelismy sie? Hipek - 23:32 wtorek, 30 października 2012 | linkuj
To jest właśnie coś takiego, na co nigdy bym się dobrowolnie nie zdecydował. Mróz niech sobie będzie trzaskający, byle sucho było.
yurek55 - 19:27 wtorek, 30 października 2012 | linkuj
Komentuj