Informacje

  • Wszystkie kilometry: 8003.74 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: 18d 08h 07m
  • Prędkość średnia: 18.13 km/h
  • Suma w górę: 60 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Savil.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 30 września 2012 Kategoria zakupy

Reduta, ciasto bananowe

Jakieś dwa stare banany pokutowały sobie w kąciku kuchni. A mnie naszło na ciasto. Takie łatwe, szybkie, z rzeczy, które mam pod ręką. W niedzielę wieczorem.
Lubię takie wieczory, kiedy włączam radio, wyciągam garnek [nie mam miski do ciasta] i mieszam szybko wszystko ze sobą, bo tylko tyle wymaga ciasto.
Przepis wzięłam od nieocenionej Liski z White Plate, zmodyfikowawszy go nieco, jak zwykle. Ciasto wyszło rewelacyjne!


Przepis oryginalny:
Ciasto bananowe - Banana bread

4 bardzo dojrzałe banany
150 g brązowego cukru
1 jajko, rozbełtane
75 g miękkiego masła
1 cukier waniliowy
170 g mąki
szczypta soli
1 łyżeczka sody

Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Podłużną formę o długości 23 cm posmarować masłem i posypać tartą bułką lub mąką.
Banany rozgnieść widelcem, połączyć z cukrem, jajkiem, masłem i wanilią.
Mąkę wymieszać z solą i sodą i dodać do bananów. Dokładnie wymieszać.
Wlać do formy, wstawić do piekarnika i piec godzinę.
Ciasto początkowo rośnie bardzo opornie, nie należy się tym przejmować. Później powinno wypełnić całą blachę.
Po upieczeniu ostudzić w formie.

Wersja moja:

2 banany, bo tyle miałam
zwykły cukier, 1 szklanka
1 i ½ szklanki mąki
zamiast masła olej [bo miałam]
4 kostki pokrojonej drobno czekolady [jakaś stara z dna lodówki]

Formę posmarowałam olejem [masło mi się akurat skończyło] – wacik kosmetyczny moczymy w oleju i smarujemy blachę, szybkie i wygodne.
Ciasto rośnie od razu.
Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem – moje było gotowe.
Uwaga, wychodzi bardzo słodkie. Jeśli ktoś woli mniej - dać mniej cukru.
  • DST 5.70km
  • Czas 00:17
  • VAVG 20.12km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 29 września 2012 Kategoria dom, rowerowanie

Rodzice, niedoszły NR

Lamy boją się wody. Pisali, że NR lampkowy, że będą próby i w ogóle... Trochę popadało, ja się spóźniłam [jechałam jeszcze od rodziców] i na miejscu nie było nikogo. A taki ładny balonik zrobiłam dla Ani na urodziny...



I okazało się, że byłam miss mokrego podkoszulka na darmo ;)
  • DST 35.30km
  • Czas 01:45
  • VAVG 20.17km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 28 września 2012 Kategoria Masa

WMK & co

Dwa sposoby na pieszych w peletonie, w zależności od wieku:

- pani w wieku ok 50 lat wlazła w szkodę.
Ja, na cały głos: Uwaga, babcia w peletonie!
Pani aż przystanęła z wrażenia, nikt więcej nie ośmielił się wejść.

Kilkunastoletni chłopak z dziewczyną za rękę wleźli gdzie nie powinni.
Ja, na cały głos: Uwaga, dzieci w peletonie!
Chłopak: Jakie dzieci? <naindyczony bardzo>
Ja, z całą życzliwością: Wy. Trzeba na was uważać, jak chodzicie bez rodziców.
Oj, jak reszta stała i czekała :D


Stoję sobie, zabezpieczam i słyszę: O, to ta pani na szpilkach!
Żeby to raz... ;)

Było nas 1333 :) Jak zwykle niemal pełen przegląd typów rowerów, chyba tylko flevo nie było.
Jeździłam na małym bicyklu :) Właściciel miał jakieś 160 cm w kapeluszu, co czyniło moją jazdę na jego rumaku nieco zabawną. Kolana trafiające w kierownicę na przykład XD W sumie to było pierwsze ostre koło, którym jechałam. Strasznie dziwne uczucie, kiedy ma się pedały w przedniej piaście, a nie, jak bóg [Hermes?] przykazał, w suporcie. Ale dałam radę i nawet nie skompromitowałam się za bardzo ;)
Później właściciel pozwolił się przejechać jeszcze paru osobom, w tym jakimś dwóm obcym chłopaczkom. Mieli oni drobny problem - nie znali specyfiki ostrego ;) Dojeżdżali, chcieli przestać pedałować... Ostatnie metry przebywali z głupią miną i rozkraczonymi nogami "czemu to się kręci? o.0"
  • DST 46.50km
  • Czas 02:20
  • VAVG 19.93km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 września 2012 Kategoria impreza, zakupy

Le Garage - baloniki!

Mój przyjaciel miał urodziny. Z tej okazji jego facet postanowił urządzić mu przyjęcie-niespodziankę. I naprawdę się postarał - znajomi, atrakcje, tort...
Wśród atrakcji - puszczanie lampionów!

Pełen profesjonalizm - rękawiczki, żeby tylko nie zostawić odcisków palców ;)

Be free, my child! Umiem już puszczać lampiony :)



Niechcący wyszły mi dwa mocne punkty, jestem z siebie dumna. Zdjęcie wcale nie kadrowane, a lampiony ganiały po niebie jak chciały.


Większość, łącznie z moim przyjacielem, zna moje zamiłowanie do balonów, zwłaszcza unoszących się. Poprzednio dumnie obnosiłam [obwoziłam] biały balonik KPH.
Teraz uznał, że taki pęk przyczepiony do roweru, to by dopiero wyglądało! Przyczepił więc, a ja miałam z tym wracać po nocy przez miasto ^.^
Starałam się jechać tak, żeby nie zasłaniały mi lampki. Ale nie był to konieczny trud - i tak wszyscy [nieliczni] oglądali się za mną i zwalniali mijając, żeby się przyjrzeć ;)


Baloniki dowiozłam całe i zdrowe. Wiszenie nad łóżkiem nie okazało się dobrym pomysłem - przecież ja muszę jeszcze gdzieś spać... Dostały miejsce obok.
  • DST 13.00km
  • Czas 00:39
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 września 2012 Kategoria zakupy

Auchan

Ciepło! Zwykłe zakupy.
  • DST 11.50km
  • Czas 00:33
  • VAVG 20.91km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 września 2012 Kategoria rowerowanie

NR Kopiec Powstania i Okęcie

Wpis rozwinę jutro. Mors, cicho bądź ;P

Niniejszym jest jutro, rozwijam wpis ;) [inwokacja do Morsa, bo jest moim wiernym kibicem i motywuje mnie, jak mi się nie chce pisać ;)]

Tym razem hasło rzuciła Ania. "Ktoś na rower dziś, jutro, pojutrze, popojutrze..?"
Planowała podjazdy pod Kopiec Powstania, więc postanowiłam przejechać się towarzysko i pokibicować.
Ktoś mi zamachał, kiedy jechałam na miejsce zbiórki - Suchy. Zgarnęłam go ze sobą, co się będzie chłopak sam pałętał po nocy ;) Okazało się jednak, że wracał rowerem z treningu na rowerku stacjonarnym [o.0] i był trochę padnięty. Poplotkowaliśmy i dojechał jeszcze Bam "myślałem, że już nikogo nie będzie i że pojechaliście sobie wreszcie". On jednak dał się namówić na kawałek wspólnej trasy, w ramach kary za opieszałość miał prowadzić.

Trasa podjazdu okazała się terenowa i nieoświetlona. O ile Oboźną dzielnie podjechałam, o tyle korzenie i mrok to nie jest rzecz, na którą mój [i nie tylko mój, jak się okazało] rower zapatruje się przychylnie.
Wykonaliśmy zatem jeden podjazd [trzy sztuki] i jeden podchód [dwie sztuki] i zajęliśmy się podziwianiem widoków. Niewiele czasu nam to zajęło, bo widoki z kopca są nader marne, zwłaszcza po ciemku.

Zobaczyliśmy też powstańczy ogień, którego pilnowała ponoć siedząca w swoim wozie straż miejska w liczbie sztuk dwóch, pewnie żeby im się nie nudziło. Zagwozdka - jak oni tam wjechali? Schodkami czy wąskim, terenowym podjazdem? o.0 Następnym razem zbierzemy się na odwagę i zagadamy ;)



Gdzieś wtedy Bam nam uciekł i zostałyśmy z Anią i z dwoma nowymi, całkiem sympatycznymi kolegami, z czego jeden miał muzykę w sakwie, więc weselej się jechało :)

Świecił księżyc i udało mi się złapać ciekawy kadr.



Potem znów chwila przepychania:
- Co tak na nas patrzysz, jakbyś nam kazała myśleć?
- Każę wam myśleć, dokąd teraz?!
- Yyy, Okęcie?
- Też o tym myślałam. Ale którędy?
- Do budowanej obwodnicy. Tylko tam gdzieś wcześniej jest skręt w prawo, ja go zawsze gubię i dojeżdżam aż do rondka.
Uznaliśmy, że nie boimy się rondka i jedziemy, tak czy inaczej jakoś trafimy. Że zaliczyliśmy rondko jest chyba oczywiste?

Jakie fantastyczne mgły były po drodze! W pewnym momencie tak mgłę na nas zawiało, że aż czuć było jej zapach :) [jeśli nie znacie - to jest zapach pary wodnej unoszącej się z czajnika. Oczywiście inaczej pachnie z kranówki a inaczej z oligocenki, ale tak mniej więcej.]

Próbuję wstawić trasę: Link do Endomondo. Jak się wstawia mapę z niego? XD


Dojechaliśmy w jakieś dziwne miejsce koło południowej obwodnicy, na początek pasa lądowań. I akurat jak miałam włączony aparat lądował ostatni samolot :)



Po chwili usłyszeliśmy trzask. To był odgłos zamykającego się tunelu aerodynamicznego, jak wyjaśnił nam jeden z nowych kolegów. Pożyteczny nabytek :)
Pierwszy raz w życiu słyszałam tunel aerodynamiczny :)

Zabawna rzecz - staliśmy , patrzyliśmy i było mi ciepło. Ale jak zaczęliśmy wracać koło wielkiej pustki, jak nagle zrobiło się zimno! >.< W krótkiej chwili przemarzłam na kość, po czym wyjechaliśmy z dzikich ostępów i zrobiło się przyjemnie ciepło :) [czyli 11'C a nie niskie kilka ;)] A miałam na sobie bluzkę z krótkim rękawem i na to cienką z długim, więc mogłam zmarznąć ;)

Całą drogę jechaliśmy szybko. Przynajmniej jak na mnie. I całą drogę nadążałam bez problemu :) Zadałam kłopotliwe pytanie, czy to oni jechali wolno, czy to ja nadążałam. Czekam na odpowiedź ;)
  • DST 36.20km
  • Czas 01:47
  • VAVG 20.30km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 września 2012 Kategoria rowerowanie

z Jojkiem, Kazikiem i Czarnym.

Kazik z tytułu wpisu jeździł z nami, ale nie ten Kazik i nie śpiewał. Nie wiem, czy to źle czy dobrze ;)

Przez cztery dni byłam na grzybach w Zielonej Górze. [pewnie zamieszczę jakąś krótką relację pod wpisem z zakupów przedwyjazdowych, jak obrobię zdjęcia]

Ale z tego właśnie powodu miałam cztery dni przymusowego urlopu od roweru. Wobec czego dziś jak zwykle rzuciłam hasło o rowerowaniu na stronie NR-a. [-a, bo ma oczy. Nasze, ale ma ;) To nawiązując do wpisu CheEvary]. Zainteresowany był Jojek i jakiś nieznany ktoś. Z Jojkiem zatem umówiliśmy się na wcześniej, a nieznany ktoś miał dołączyć później.

Sprawdzam temperaturę [wywieszając się przez okno i wyglądając ciekawie na świat, standardowa procedura].
Po pasach przeszła dziewczynka z hulajnogą i jej [pewnie] mama. Dziewczynka z przodu hulajnogi miała wściekle migającą białą lampkę, z tyłu na czapeczce czerwoną. Zaraz za pasami wsiadła na hulajnogę i pojechała. Będą z niej ludzie :)

Na miejscu zameldował się tylko Jojek, bo przygadany przygodny rowerzysta tak tu tylko siedział. Udaliśmy się zatem we dwoje zwiedzić Pragę [znaleźliśmy tam "Pizzerię na Nowolipkach" :D] i pojechaliśmy się spotkać z tym kimś, kogo żadne z nas nie kojarzyło. Wstąpiliśmy jeszcze do sklepu, zobaczyliśmy w nim rowerowo ubranego człowieka i zachodziliśmy w głowę - on czy nie on? W końcu okazało się, że nie on. Nasz okazał się lepszy - wyższy, bardziej kolorowy [tamten był cały na czarno] i wesoły. Właśnie ów Kazik. Wprowadziliśmy go w arkana Nocnego Roweru.
- O której się spotykacie?
- O 21, 22, 23, jak kto powie.
- I jeździcie w poniedziałki?
- W dowolny dzień, kiedy ktoś rzuci hasło.
- A którędy?
- Jak kto poprowadzi.
- ...
- Tylko miejsce zbiórki jest stałe. :)

Pojechaliśmy zwiedzić wciąż nieotwarty Most Północny. Kazik próbował go nazywać Mostem Skłodowskiej - od razu widać, że nietutejszy ;)
W międzyczasie jeszcze Czarny poinformował sugestywnie, że pracę kończy tam i o tej, co zawsze. Pokręciliśmy się zatem, nie przejechaliśmy przez most i po raz drugi Raffi uniknął budzenia telefonicznego "cześć, jesteśmy koło Ciebie!" ;)

Czekając na Czarnego widzieliśmy ciekawą rzecz. Ciężarówka przywiozła na platformie mały pojazd podnośnikowy. [gąsienice, składany wysięgnik i klatka do bycia w niej na końcu wysięgnika. Bez żadnej kabiny czy czegoś.] Po czym to cudo wysunęło cztery nóżki, stanęło na nich i ciężarówka spod niego wyjechała. Cudo opadło na gąsienice [zdalne sterowanie, bo miejsca dla kierowcy nie ma] i pan mu złożył nóżki. Pokręciłam się tam sugestywnie, ale teren był monitorowany, więc pewnie nie mogli mnie tym przewieźć ;)

Z Czarnym a bez Kazika, telefonicznie odwołanego przez kolegę, wybraliśmy się na kebab, po drodze wyraziwszy swoje zdanie o twórcach i programistach sygnalizacji świetlnej na rondzie Babka. Osobiście nie powiem, co o nich myślę, bo nie używam takich słów ;)
Po przerwie wszyscy zrobiliśmy się jacyś tacy najedzeni i senni. Odprowadziliśmy zatem Jojka, po czym każde siebie.

A z wcześniejszych ciekawych wydarzeń dnia:
Miałam problem z połączeniami wychodzącymi, zadzwoniłam do Ery. Miłe panie pobawiły się mną w gorący kartofel, wreszcie wylądowałam u właściwej.
Poinformowałam, że problem pojawił się nagle a spontanicznie.
- Zmieniała pani może model telefonu?
- Nie, nigdy, mam od 9 lat ten sam.
- Bo my zmienialiśmy się z Ery na T-mobile... ale to było rok temu. <coś sprawdza, coś poprawia> A przy okazji widzę, że mamy tu ofertę. Czy pani telefon łączy się z internetem?
- To jest Nokia 3310, ona nie wie, co to jest internet.
Pani nie udał się rzut na opanowanie, roześmiała się i już nie wciskała mi ofert ^.^
Telefon działa.
  • DST 57.00km
  • Czas 03:00
  • VAVG 19.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 września 2012

Zielona Góra i okolice [pod wpisem z zakupów przed]

Jak zapowiadałam - relacja z wyjazdu do Zielonej Góry. Wszystkich zdjęć nie wrzucę, bo nie chce mi się bawić we wklejanie linka do każdego osobno XD

Zielonogórski ogródek. Cóż za ładna doniczka :)


Dzień pierwszy, wyprawa na grzyby. Początki niezbyt obiecujące.



Drzewo? Jakie drzewo? Ja tu sobie tylko rosnę.


Aż wreszcie - grzyby!


Prawdziwek!


Wycieczka do parku Mużakowskiego w sobotę. Bo miało padać, więc zamiast grzybów [koszyki na wszelki wypadek wzięliśmy], pojechaliśmy tam. Park jest polsko-niemiecki, rozciągający się po obu stronach granicy. Po drugiej stronie leży miasteczko Bad Muskau.


Nasi tu byli! Jak wyjaśnił miły pan w okienku - odbywał się tu jakiś rajd rowerowy. [naklejka PolskaNaRowery.pl]





Nasze - Niemców.

"Ogród ten jest rozciągniętą częścią mieszkania, która oferuje tutaj piękno, staranne utrzymanie i tyle przepychu na ile możliwości pozwalają."

Kiedy tylko wyszło słońce, wyszli ludzie. Siadanie na trawie? A może kocyk? Koce można było pożyczyć w pobliskiej kawiarni.

Trafiliśmy przypadkiem na ślub. Para młoda puszczała gołębie. Niestety jeden z nich był nieuprzejmy zrobić z panna młodą to, co muchy z portretem najjaśniejszego pana.

Bad Muskau, bardzo sympatyczne miasteczko. W kawiarni przy rynku tłumy ludzi w średnim wieku.

Rowery. Niemcy są pełne rowerów. W jednym tylko miejscu była ta tabliczka z zakazem, ale to z racji późniejszych schodków i nie-rowerowego terenu, szlak prowadził inną drogą.

Park Mużakowski uraczył nas prawie każdą pogodą łącznie z ulewnym deszczem. Potem wypogodziło się i poszliśmy jeszcze na grzyby :)
Na pierwszym zdjęciu to nie żaden efekt czy zabieg, ono samo takie wyszło szaro-tęczowe. Nie wiem jak, ale ładnie :)

Z zewnątrz kopuła, w środku gąszcz ze ścieżką, ciekawy pomysł.


Nie byliśmy pewni, czy bar "69" to dobre miejsce na rodzinną kawę, ale okazało się, że to tylko knajpa fanów Falubazu. ;) Tej drużynie żużlowej kibicuje cała Zielona Góra.

A to już z powrotem w Zielonej.
Bono - żółty kakadu płci męskiej. Bardzo sympatyczny papug. Większość rodziny się go boi, z racji mocnego dzioba i pazurów, ale my się lubimy :)

It's all fun and games, ale rodzina patrzy niepewnie, kiedy Bono swoim potężnym dziobem pieszczotliwie łapie mnie za rzęsy ;)

Bono poproszony o pozowanie zaczął się popisywać. :)

Leśna doniczka.
  • DST 3.00km
  • Czas 00:09
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 września 2012 Kategoria rowerowanie

Rejestracja, Czarny

Potrzebowałam zaświadczenia, że jestem zdrowa. Poszłam zatem do przychodni i zapytałam o podpis.
- Czy pani jest u nas zarejestrowana?
- Tak.
- Kto jest pani lekarzem pierwszego kontaktu?
- ...?
- U kogo się pani leczyła?
- Zapisałam się tu jakieś dwa lata temu i nie korzystałam.
- Jeśli nigdy się pani u nas nie leczyła, to nie wiemy, czy jest pani zdrowa.
Argument, że nie leczyłam się, bo jestem zdrowa, nie wydał się przekonujący.
- Proszę sobie wybrać lekarza pierwszego kontaktu.
- <rozpoznanie> wypełniałam już taki druczek!
- Kiedy?
- Dwa lata temu...
Pani uśmiechnęła się wyrozumiale i dziabnęła palcem w słowa "na ten rok", po czym powiedziała mi, którego sobie wybieram lekarza, pielęgniarkę i położną. Zapisy do internisty były następnego dnia [we wtorek], od siódmej rano. [!] :(

Wstałam, przyjechałam w trybie zombie, zostałam zapisana do wszystko mi jedno kogo i poczekałam chwilę, poznając historię psa pewnej starszej pani.
Moją lekarką okazało się śliczne, drobne stworzenie. Chyba mulatka, bo ciemna skóra i europejskie rysy twarzy. Weszłam, popatrzyła na mnie: - Ojej, jaka pani duża...
Wyjaśniłam jej, że ja zdrowa i tylko po podpis.
- Skoro nie leczyła się pani u nas, to będziemy musiały chwilę porozmawiać. Czy jest pani na coś uczulona?
- Nie.
- Czy chorowała pani na...?
- Nie.
- Czy w pani najbliższej rodzinie były przypadki...?
- Nie.
- Czy miewa pani..?
- Nie.
Żeby już całkiem smutno jej nie było, przyznałam się do braku wyrostka. ;)

Potem udałam się w okolice Lewartowskiego.
Zatrzymałam się, widząc bezradną parę rowerzystów w mocno średnim wieku, z mapą; zapytałam, czy potrzebują pomocy.
- Oh yes, we'd love to!
Wytłumaczyłam im zatem, jak dojechać do MPW [muzeum powstania warszawskiego], pokazałam kierunek i objaśniłam, od której strony jest wjazd i że nie tak, jak mówi ich mapa. I że nie można tam skręcić tam, gdzie należy, więc co mogą zrobić.
Jacyś angielscy turyści będą mieli dobrą opinię o polskich rowerzystach :)

Potem jeszcze Czarny okazał się niedojeżdżony, więc spotkaliśmy się i w sile dwóch rowerów pojechaliśmy zwiedzać Bielany. Zahaczyliśmy o lasek Młociński [którędy jedziemy? Gdzie ja jestem? O, McD, już wiem! ;)] i postanowiliśmy przejechać się DDRką na moście Północnym, jeśli się da. Pobłądziwszy w okolicach wjazdu znaleźliśmy go wreszcie. Początek jest ładny. Stoi tam co prawda znak zakazu wjazdu, ale owego wjazdu fizycznie nie uniemożliwia. Dalej na górze niestety stoi wysoki płot i budka z nieśpiącym strażnikiem, więc postanowiliśmy jednak nie lewitować nad nim i nie jechać budzić Raffiego radosnym "cześć, jesteśmy koło Ciebie!" ;)

Zabawna rzecz - wypełniałam tego dnia mnóstwo papierów [przychodnia, poczta, inne miejsca], na niewiadomej mi podstawie ubzdurałam sobie, że jest dziś 17.09 i tak wszędzie pisałam. Nikt się nie zorientował. Zorientowałam się ja, wieczorem, w domu, kiedy dodawałam niniejszy wpis i coś mi się nie zgadzało. XD
  • DST 50.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 września 2012 Kategoria rowerowanie

Czarny, Olaf, Arkadia

- Odbierzcie mnie z pracy! - rzucił hasło Czarny.
- Odbierzmy Czarnego z pracy - rzuciłam hasło Olafowi.

Odebraliśmy zatem, meldując się na miejscu koło 23, jak zwykle, kiedy biedne dziecko mroku kończy pracę.
Pierwszy postój zrobiliśmy po najkrótszym na świecie dystansie kilkudziesięciu metrów - Czarny potrzebował w miarę dyskretnego miejsca do stripteasu.
- Jak jest, ciepło?
- Ciepło, bardzo.
- To ja się może przebiorę?
- Dawaj.
- Ale nie pod kamerą...

Drugi postój na kebab, gdzie Czarny jadł, ja patrzyłam, a Olaf przysypiał. Czarny złośliwie budził go co jakiś czas, żebym ja nie mogła jeszcze złośliwiej go pomalować, jak wreszcie zaśnie. ;(

Trzeci postój [sporo ich jak na sumaryczny dystans wspólny 17 km XD] był na bankomat, od którego Olaf czegoś chciał. Trudno powiedzieć czego, biorąc pod uwagę rytuały, jakie tam odprawiał.

Czwarty postój zrobiliśmy na Starówce, na tarasie widokowym, gdzie porozmawialiśmy sobie, każde o czym innym i nie do końca wzajemnie się rozumiejąc. Jabłka, czyżyki, drogi do jeżdżenia i inne abstrakcje.

Stamtąd ruszyliśmy w ogólnym kierunku domu, odprowadzając się wzajemnie. Najpierw razem z Czarnym odprowadziliśmy Olafa, który po drodze meandrował, jakby nie wiedział którędy do domu. Szybko przestaliśmy się zastanawiać co autor ma na myśli i po prostu jechaliśmy za nim. Dojechaliśmy do niego, stanęliśmy pod blokiem i Olaf tak stał sobie, nie do końca świadom rzeczywistości, w której się znajduje, aż wysłaliśmy go spać, serdecznie a stanowczo.

Potem Czarny odprowadził mnie, spojrzałam na swój żałosny dystans i postanowiłam odprowadzić jego. Wstąpiliśmy jeszcze na chwilę do niego, żeby mi pokazał kask i nasmarował łańcuch, bo faktycznie zapominałam o tym ostatnio. Muszę go pochwalić [Czarnego, nie łańcuch] - jaki ma porządek w pokoju! I to nie spodziewając się gości.
Wcisnął mi jeszcze rękawiczki rowerowe do przymierzenia i wypróbowania. Broniłam się słabo, że właściwie nie potrzebuję, bo albo jest ciepło i jadę bez, albo jest zimno i mam zwykłe, pełne rękawiczki.
- No miejże jakieś gadżety rowerowe, bez przesady! - stwierdził stanowczo i mi je wcisnął.
Niestety nie są zbyt wygodne. Ponoć miałam mieć dzięki temu pewniejszy chwyt na kierownicy. Powiedziałabym, że mając gumowe gripy trzymam je i tak dość pewnie, ale cóż. Rękawiczki gripów trzymały się rzeczywiście świetnie. Z moimi rękami gorzej, tych trzymać nie chciały. Mam bardzo długie i wąskie dłonie, więc rękawiczki były za szerokie [ręka mi się w nich ślizgała wewnątrz] i za krótkie [wpijały mi się w przestrzeń między palcami]. Taka jestem niewymiarowa XD
  • DST 30.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl