Wpisy archiwalne w kategorii
zakupy
Dystans całkowity: | 948.37 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 48:42 |
Średnia prędkość: | 19.47 km/h |
Maksymalna prędkość: | 43.00 km/h |
Liczba aktywności: | 70 |
Średnio na aktywność: | 13.55 km i 0h 41m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 29 października 2012
Kategoria rowerowanie, zakupy
Biedr, Arkadia - Czarny
Najpierw po zakupy. Temperatura nie może się zdecydować po której stronie zera się okopać, wreszcie siada okrakiem na barykadzie i sterczy jak kto głupi.
Przypinam się pod sklepem do znaku, za mną do następnego przypina się kolejny rowerzysta - górą nasi! Duże ilości mleka, mąka, rzeczy, to wymaga już sakwy. Bo przecież nie samochodu ;)
Nie jest naprawdę zimno, dopóki Savil chwali się nogami ;) Chciałam zrobić sobie zdjęcie pod sklepem, ale Nikita stwierdziła, że na głodniaka to ona nie pracuje. Nie ma to jak wziąć aparat bez baterii XD
A że z cięższymi zakupami wchodzę na dwa [przypinam rower pod blokiem, wnoszę zakupy, wnoszę rower], to wracając po rower nakarmiłam Nikitę i krzywo, bo sama, ale udokumentowałam jeżdżenie ;)
A wnoszę na dwa, bo moje szczęście waży jakieś 16,7 kg, tak przynajmniej pokazała waga kiedyś tam. Do tego ciężki u-lock, koszyk z zakupami i sakwa... W sumie 25 kg co najmniej, rozłożone dość nieporęcznie. Wniesienie tego po schodach na pierwsze piętro [bo po co komu winda od parteru?] jest koszmarnie niewygodne, nie widzę potrzeby się męczyć.
Potem Ania rzuciła na fb hasło: rower! Czarny odpowiedział odzewem: Arkadia! Ania pomarudziła o późnej porze i spaniu, ja natomiast podłapałam hasło. W końcu brakowało mi jeszcze 60 km w tym miesiącu, bo zejść poniżej 500 km byłoby naprawdę głupio ;) Zadeklarowałam odbiór.
ICM zapowiadał lekki mróz i śnieg. Pogoda stwierdziła, że nie chce jej się zbytnio chłodzić i uraczyła nas najgłupszą możliwą temperaturą: -0,2'C. I marznącą mżawką.
Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy chce mi się iść, ale w końcu uznałam, że skoro się zapowiedziałam, to należy. No i kilometrów brakuje.
Jechałam wyjątkowo lekkim rowerem. Bo brałam ze sobą tylko zapasowe baterie i komórkę, więc koszyk niepotrzebny. A i roweru zostawiać nie planowałam [po Czarnego, odprowadzić go do domu, wrócić, nawet z siodełka nie schodzić, bo zamoknie ;)], więc u-lock odpada.
Zanim dotarłam do Arkadii, byłam już mokra z wierzchu i z mokrymi łokciami [tam mi kurtka przemiękła na zgięciach]. Czarny nie zwątpił we mnie na szczęście, był i od razu ruszyliśmy w drogę.
Mżyło cały czas, a bodajby ją. Trochę porozmawialiśmy, trochę pomokliśmy w ciszy ;) Ja z pełnymi błotnikami jechałam sobie czyściutka i mokra tylko od strony nieba. Czarny pyta mnie na którychś światłach:
- Mam mokry tyłek? - wypina się uczynnie.
Obejrzałam zatem odwrotną stronę Czarnego medalu.
- Masz mokry środek owego. Ale możesz się tłumaczyć, że to od wody z koła. ;)
Odstawiłam kolegę do domu i wróciłam najprostszą [pod względem nawierzchni] drogą. Akurat pętla 20 km, bardzo ładnie. Mogę częściej Czarnego odprowadzać, ucieszy się pewnie ;)
Dojeżdżam powoli, czekam na światłach przy Banacha, rozglądam się, słyszę trzaski... To pęka mi warstwa lodu na kurtce XD
W domu zostawiłam niecnie rower na klatce schodowej [przy otwartych drzwiach rzecz jasna] i wyczyniałam kompletny cyrk z ubraniami, zwłaszcza kurtką. Skruszyć i strzepnąć cienką warstewkę lodu ile się da, nie nakapać sobie na buty, wyjąć komórkę i baterie z kurtki nie zamoczywszy ich, zdjąć buty, nie wdepnąć w kałuże, zdjąć spodnie z mokrymi nogawkami, jakimś cudem mieć pod nimi suche rajtuzy... Co mogło poszło na kaloryfer, licznik i lampki wytarłam, rower grzecznie ociekał przed drzwiami.
Potem jeszcze wytarłam największe kałuże gazetami, bo jednak są jakieś granice bałaganienia na klatce. I oczywiście rzuciłam się na kolację ;)
Przypinam się pod sklepem do znaku, za mną do następnego przypina się kolejny rowerzysta - górą nasi! Duże ilości mleka, mąka, rzeczy, to wymaga już sakwy. Bo przecież nie samochodu ;)
Nie jest naprawdę zimno, dopóki Savil chwali się nogami ;) Chciałam zrobić sobie zdjęcie pod sklepem, ale Nikita stwierdziła, że na głodniaka to ona nie pracuje. Nie ma to jak wziąć aparat bez baterii XD
A że z cięższymi zakupami wchodzę na dwa [przypinam rower pod blokiem, wnoszę zakupy, wnoszę rower], to wracając po rower nakarmiłam Nikitę i krzywo, bo sama, ale udokumentowałam jeżdżenie ;)
A wnoszę na dwa, bo moje szczęście waży jakieś 16,7 kg, tak przynajmniej pokazała waga kiedyś tam. Do tego ciężki u-lock, koszyk z zakupami i sakwa... W sumie 25 kg co najmniej, rozłożone dość nieporęcznie. Wniesienie tego po schodach na pierwsze piętro [bo po co komu winda od parteru?] jest koszmarnie niewygodne, nie widzę potrzeby się męczyć.
Potem Ania rzuciła na fb hasło: rower! Czarny odpowiedział odzewem: Arkadia! Ania pomarudziła o późnej porze i spaniu, ja natomiast podłapałam hasło. W końcu brakowało mi jeszcze 60 km w tym miesiącu, bo zejść poniżej 500 km byłoby naprawdę głupio ;) Zadeklarowałam odbiór.
ICM zapowiadał lekki mróz i śnieg. Pogoda stwierdziła, że nie chce jej się zbytnio chłodzić i uraczyła nas najgłupszą możliwą temperaturą: -0,2'C. I marznącą mżawką.
Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy chce mi się iść, ale w końcu uznałam, że skoro się zapowiedziałam, to należy. No i kilometrów brakuje.
Jechałam wyjątkowo lekkim rowerem. Bo brałam ze sobą tylko zapasowe baterie i komórkę, więc koszyk niepotrzebny. A i roweru zostawiać nie planowałam [po Czarnego, odprowadzić go do domu, wrócić, nawet z siodełka nie schodzić, bo zamoknie ;)], więc u-lock odpada.
Zanim dotarłam do Arkadii, byłam już mokra z wierzchu i z mokrymi łokciami [tam mi kurtka przemiękła na zgięciach]. Czarny nie zwątpił we mnie na szczęście, był i od razu ruszyliśmy w drogę.
Mżyło cały czas, a bodajby ją. Trochę porozmawialiśmy, trochę pomokliśmy w ciszy ;) Ja z pełnymi błotnikami jechałam sobie czyściutka i mokra tylko od strony nieba. Czarny pyta mnie na którychś światłach:
- Mam mokry tyłek? - wypina się uczynnie.
Obejrzałam zatem odwrotną stronę Czarnego medalu.
- Masz mokry środek owego. Ale możesz się tłumaczyć, że to od wody z koła. ;)
Odstawiłam kolegę do domu i wróciłam najprostszą [pod względem nawierzchni] drogą. Akurat pętla 20 km, bardzo ładnie. Mogę częściej Czarnego odprowadzać, ucieszy się pewnie ;)
Dojeżdżam powoli, czekam na światłach przy Banacha, rozglądam się, słyszę trzaski... To pęka mi warstwa lodu na kurtce XD
W domu zostawiłam niecnie rower na klatce schodowej [przy otwartych drzwiach rzecz jasna] i wyczyniałam kompletny cyrk z ubraniami, zwłaszcza kurtką. Skruszyć i strzepnąć cienką warstewkę lodu ile się da, nie nakapać sobie na buty, wyjąć komórkę i baterie z kurtki nie zamoczywszy ich, zdjąć buty, nie wdepnąć w kałuże, zdjąć spodnie z mokrymi nogawkami, jakimś cudem mieć pod nimi suche rajtuzy... Co mogło poszło na kaloryfer, licznik i lampki wytarłam, rower grzecznie ociekał przed drzwiami.
Potem jeszcze wytarłam największe kałuże gazetami, bo jednak są jakieś granice bałaganienia na klatce. I oczywiście rzuciłam się na kolację ;)
- DST 22.60km
- Czas 01:07
- VAVG 20.24km/h
- Temperatura -0.2°C
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Lidl i Masa :)
Najpierw Lidl, bo w gazetce wyczytałam, że mają tanią mozarellę i suszone pomidory. I faktycznie - mieli, nabyłam, cała kolejka przede mną i za mną takoż co najmniej jeden z owych produktów miała. Om nom nom :)
Mój "ulubiony" kawałek kiepskiej DDR wzdłuż Grójeckiej - zawsze zastawiony zaparkowanymi samochodami. Karny, karny... :D
Jadę ja sobie, w grubych rajstopach i wełnianych krótkich spodenkach [ciepło i ładnie], a tu przede mną chłopak w krótkich spodenkach. A było 5'C! o.0
A potem Masa :) Było zimno, sucho, wesoło i szybciej niż zwykle.
Zimno nie przeszkodziło mi oczywiście w jechaniu w krótkiej spódniczce i obcasach - to tylko kwestia jak ciepłe rzeczy założę ;)
Jakieś zdjęcia dołożę, kiedy ludzie je zgrają, bo sama nie robiłam.
O, taki ciekawy sprzęt miał jeden uczestnik:
Rowery górą!
Zdjęcia Trawersa.
A jeszcze mi się przypomniało:
po powrocie na Zamkowy porozmawialiśmy po angielsku z pewnym Francuzem [kiedy powiedział "ze bike" od razu wiedizałam, że Francuz ;)] o ichniejszej Masie, czym się różnią i jak u kogo wszystko wygląda. Całkiem pouczająca rozmowa, chociaż zrozumieć go szło z trudem, akcent miał straszny ;)
A w drodze już do domu dowiedziałam się, że ponoć urosły mi mięśnie łydek. Ciekawostka. Ja oczywiście nie zauważyłam - będę musiała zapytać innych, którzy gapią mi się na nogi, czy zauważyli? ;)
Mój "ulubiony" kawałek kiepskiej DDR wzdłuż Grójeckiej - zawsze zastawiony zaparkowanymi samochodami. Karny, karny... :D
Jadę ja sobie, w grubych rajstopach i wełnianych krótkich spodenkach [ciepło i ładnie], a tu przede mną chłopak w krótkich spodenkach. A było 5'C! o.0
A potem Masa :) Było zimno, sucho, wesoło i szybciej niż zwykle.
Zimno nie przeszkodziło mi oczywiście w jechaniu w krótkiej spódniczce i obcasach - to tylko kwestia jak ciepłe rzeczy założę ;)
Jakieś zdjęcia dołożę, kiedy ludzie je zgrają, bo sama nie robiłam.
O, taki ciekawy sprzęt miał jeden uczestnik:
Rowery górą!
Zdjęcia Trawersa.
A jeszcze mi się przypomniało:
po powrocie na Zamkowy porozmawialiśmy po angielsku z pewnym Francuzem [kiedy powiedział "ze bike" od razu wiedizałam, że Francuz ;)] o ichniejszej Masie, czym się różnią i jak u kogo wszystko wygląda. Całkiem pouczająca rozmowa, chociaż zrozumieć go szło z trudem, akcent miał straszny ;)
A w drodze już do domu dowiedziałam się, że ponoć urosły mi mięśnie łydek. Ciekawostka. Ja oczywiście nie zauważyłam - będę musiała zapytać innych, którzy gapią mi się na nogi, czy zauważyli? ;)
- DST 43.50km
- Czas 02:15
- VAVG 19.33km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Biedr, lewart
Większe zakupy [kilka kartonów mleka i inne] oznacza, że jadę z sakwą oprócz koszyka. Wtedy do koszyka trafiają rzeczy lekkie i delikatne, a do sakwy ciężkie.
Ludzie w sklepie czasem zabawnie patrzą, kiedy wychodzę objuczona zakupami i kieruję się do roweru ;) Zwykle mój nie jest jedynym tam przypiętym, co jest pozytywne :)
A potem przejazd koło 16. Kierowcy znów postanowili zablokować miasto. Ja nie wiem, to jakiś protest, czy oni tak lubią?
Ich sprawa - stwierdziła obojętnie Savil, jak zwykle spokojnie wyprzedzając/omijając korek. Nie po to mam rower, żeby stać jak jakiś samochód ;)
Ludzie w sklepie czasem zabawnie patrzą, kiedy wychodzę objuczona zakupami i kieruję się do roweru ;) Zwykle mój nie jest jedynym tam przypiętym, co jest pozytywne :)
A potem przejazd koło 16. Kierowcy znów postanowili zablokować miasto. Ja nie wiem, to jakiś protest, czy oni tak lubią?
Ich sprawa - stwierdziła obojętnie Savil, jak zwykle spokojnie wyprzedzając/omijając korek. Nie po to mam rower, żeby stać jak jakiś samochód ;)
- DST 13.00km
- Czas 00:40
- VAVG 19.50km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Życie w cenie mandatu
Zimno. Co oznacza, że w naszej sali prób jest bardzo zimno. Jak tu śpiewać w takich warunkach? No ale cóż robić, kiedy śpiew uwielbiam? Czuję, muszę, potrzebuję. A chór to jedyna możliwość uczenia się go za darmo ;)
Tak to jest, kiedy od Matki Natury dostało się świetny słuch, fatalny głos i zamiłowanie do śpiewania w bonusie. Uczę się śpiewać, żebym była w stanie siebie słuchać. Po pięciu latach powoli można mnie pokazać ludziom, byle z grupą ;)
Najpierw przez trzy lata chodziłam na fakultet na UW - Musica practica. Tak, uniwerek w ramach przeróżnych fakultetów pozwalał uczyć się śpiewu, wszystkim <3 Co prawda fakultet trwał dwa lata, ale ćśś! ;)
Wracam z próby przez Złote, na szybkie zakupy, bo jakiś chleb na kolację wypadałoby mieć. Na światłach dojeżdżam do rowerzysty, krótkie kazanie o lampkach.
- A mandat za to jest?
- Zabicie przez samochód, jak cię nie zauważy.
- Ale mandat?
- Też!
- No dobrze...
I don't even...
Jeśli pieniądze ceni sobie wyżej niż życie, to niech będzie uprzejmy dać się zabić nie na rowerze, żeby w świat nie szło, jacy to my głupi. Bo jazda po ciemku bez lampek jezdnią to głupota, koniec kropka.
Tak to jest, kiedy od Matki Natury dostało się świetny słuch, fatalny głos i zamiłowanie do śpiewania w bonusie. Uczę się śpiewać, żebym była w stanie siebie słuchać. Po pięciu latach powoli można mnie pokazać ludziom, byle z grupą ;)
Najpierw przez trzy lata chodziłam na fakultet na UW - Musica practica. Tak, uniwerek w ramach przeróżnych fakultetów pozwalał uczyć się śpiewu, wszystkim <3 Co prawda fakultet trwał dwa lata, ale ćśś! ;)
Wracam z próby przez Złote, na szybkie zakupy, bo jakiś chleb na kolację wypadałoby mieć. Na światłach dojeżdżam do rowerzysty, krótkie kazanie o lampkach.
- A mandat za to jest?
- Zabicie przez samochód, jak cię nie zauważy.
- Ale mandat?
- Też!
- No dobrze...
I don't even...
Jeśli pieniądze ceni sobie wyżej niż życie, to niech będzie uprzejmy dać się zabić nie na rowerze, żeby w świat nie szło, jacy to my głupi. Bo jazda po ciemku bez lampek jezdnią to głupota, koniec kropka.
- DST 12.00km
- Czas 00:37
- VAVG 19.46km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 3 października 2012
Kategoria zakupy
"Groźne" psy
Krótka i zwykła wyprawa po zakupy, nic specjalnego. Wyszłam ze sklepu, oporządzam rower [sakwa z mlekami* na bagażnik, koszyk na kierownicę, odpiąć u-lock, przypiąć licznik i lampkę...] Obok popatruje na mnie ciekawsko mały piesek, merda ogonkiem.
Skończyłam z rowerem, odpalam lampki, wychodzą właściciele pieska.
- No, do domu. Chodź, Killer!
Próbowałam śmiać się dyskretnie i w bok.
Wróciłam do siebie, w drodze do windy spotykam sąsiadki. Radar [gaydar] mi przy nich piszczy, wciąż się zastanawiam, czy są parą. Prowadzą psy - jeden nawet psowaty, sensownych rozmiarów. Drugi - pocieszna mała pokraka z wyłupiastymi oczami. Jedną ręką się toto podniesie, wydaje się mieć zeza rozbieżnego i krzywe nóżki. Ale zapewne ma wspaniały charakter.
Duży pies idzie grzecznie przy nodze, mały marudzi na dole**.
Ja tarabanię się z zakupami, sąsiadka woła małą pokrakę:
- Destro! Destroyer, chodź!
Tu już nie wytrzymałam:
- To maleństwo nazywa się Destroyer? :D
- Tak... - zrezygnowana sąsiadka wzięła Niszczyciela na ręce i zaniosła do windy.
* Mlekami, liczba mnoga, bo w kartonach.
** Na dole, bo winda ma parter na pierwszym piętrze i trzeba jedną kondygnację schodów wejść. Nie pytajcie, logika architektów.
Skończyłam z rowerem, odpalam lampki, wychodzą właściciele pieska.
- No, do domu. Chodź, Killer!
Próbowałam śmiać się dyskretnie i w bok.
Wróciłam do siebie, w drodze do windy spotykam sąsiadki. Radar [gaydar] mi przy nich piszczy, wciąż się zastanawiam, czy są parą. Prowadzą psy - jeden nawet psowaty, sensownych rozmiarów. Drugi - pocieszna mała pokraka z wyłupiastymi oczami. Jedną ręką się toto podniesie, wydaje się mieć zeza rozbieżnego i krzywe nóżki. Ale zapewne ma wspaniały charakter.
Duży pies idzie grzecznie przy nodze, mały marudzi na dole**.
Ja tarabanię się z zakupami, sąsiadka woła małą pokrakę:
- Destro! Destroyer, chodź!
Tu już nie wytrzymałam:
- To maleństwo nazywa się Destroyer? :D
- Tak... - zrezygnowana sąsiadka wzięła Niszczyciela na ręce i zaniosła do windy.
* Mlekami, liczba mnoga, bo w kartonach.
** Na dole, bo winda ma parter na pierwszym piętrze i trzeba jedną kondygnację schodów wejść. Nie pytajcie, logika architektów.
- DST 3.00km
- Czas 00:09
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 września 2012
Kategoria zakupy
Reduta, ciasto bananowe
Jakieś dwa stare banany pokutowały sobie w kąciku kuchni. A mnie naszło na ciasto. Takie łatwe, szybkie, z rzeczy, które mam pod ręką. W niedzielę wieczorem.
Lubię takie wieczory, kiedy włączam radio, wyciągam garnek [nie mam miski do ciasta] i mieszam szybko wszystko ze sobą, bo tylko tyle wymaga ciasto.
Przepis wzięłam od nieocenionej Liski z White Plate, zmodyfikowawszy go nieco, jak zwykle. Ciasto wyszło rewelacyjne!
Przepis oryginalny:
Ciasto bananowe - Banana bread
4 bardzo dojrzałe banany
150 g brązowego cukru
1 jajko, rozbełtane
75 g miękkiego masła
1 cukier waniliowy
170 g mąki
szczypta soli
1 łyżeczka sody
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Podłużną formę o długości 23 cm posmarować masłem i posypać tartą bułką lub mąką.
Banany rozgnieść widelcem, połączyć z cukrem, jajkiem, masłem i wanilią.
Mąkę wymieszać z solą i sodą i dodać do bananów. Dokładnie wymieszać.
Wlać do formy, wstawić do piekarnika i piec godzinę.
Ciasto początkowo rośnie bardzo opornie, nie należy się tym przejmować. Później powinno wypełnić całą blachę.
Po upieczeniu ostudzić w formie.
Wersja moja:
2 banany, bo tyle miałam
zwykły cukier, 1 szklanka
1 i ½ szklanki mąki
zamiast masła olej [bo miałam]
4 kostki pokrojonej drobno czekolady [jakaś stara z dna lodówki]
Formę posmarowałam olejem [masło mi się akurat skończyło] – wacik kosmetyczny moczymy w oleju i smarujemy blachę, szybkie i wygodne.
Ciasto rośnie od razu.
Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem – moje było gotowe.
Uwaga, wychodzi bardzo słodkie. Jeśli ktoś woli mniej - dać mniej cukru.
Lubię takie wieczory, kiedy włączam radio, wyciągam garnek [nie mam miski do ciasta] i mieszam szybko wszystko ze sobą, bo tylko tyle wymaga ciasto.
Przepis wzięłam od nieocenionej Liski z White Plate, zmodyfikowawszy go nieco, jak zwykle. Ciasto wyszło rewelacyjne!
Przepis oryginalny:
Ciasto bananowe - Banana bread
4 bardzo dojrzałe banany
150 g brązowego cukru
1 jajko, rozbełtane
75 g miękkiego masła
1 cukier waniliowy
170 g mąki
szczypta soli
1 łyżeczka sody
Piekarnik nagrzać do 180 st C.
Podłużną formę o długości 23 cm posmarować masłem i posypać tartą bułką lub mąką.
Banany rozgnieść widelcem, połączyć z cukrem, jajkiem, masłem i wanilią.
Mąkę wymieszać z solą i sodą i dodać do bananów. Dokładnie wymieszać.
Wlać do formy, wstawić do piekarnika i piec godzinę.
Ciasto początkowo rośnie bardzo opornie, nie należy się tym przejmować. Później powinno wypełnić całą blachę.
Po upieczeniu ostudzić w formie.
Wersja moja:
2 banany, bo tyle miałam
zwykły cukier, 1 szklanka
1 i ½ szklanki mąki
zamiast masła olej [bo miałam]
4 kostki pokrojonej drobno czekolady [jakaś stara z dna lodówki]
Formę posmarowałam olejem [masło mi się akurat skończyło] – wacik kosmetyczny moczymy w oleju i smarujemy blachę, szybkie i wygodne.
Ciasto rośnie od razu.
Po 45 minutach sprawdzić patyczkiem – moje było gotowe.
Uwaga, wychodzi bardzo słodkie. Jeśli ktoś woli mniej - dać mniej cukru.
- DST 5.70km
- Czas 00:17
- VAVG 20.12km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Le Garage - baloniki!
Mój przyjaciel miał urodziny. Z tej okazji jego facet postanowił urządzić mu przyjęcie-niespodziankę. I naprawdę się postarał - znajomi, atrakcje, tort...
Wśród atrakcji - puszczanie lampionów!
Pełen profesjonalizm - rękawiczki, żeby tylko nie zostawić odcisków palców ;)
Be free, my child! Umiem już puszczać lampiony :)
Niechcący wyszły mi dwa mocne punkty, jestem z siebie dumna. Zdjęcie wcale nie kadrowane, a lampiony ganiały po niebie jak chciały.
Większość, łącznie z moim przyjacielem, zna moje zamiłowanie do balonów, zwłaszcza unoszących się. Poprzednio dumnie obnosiłam [obwoziłam] biały balonik KPH.
Teraz uznał, że taki pęk przyczepiony do roweru, to by dopiero wyglądało! Przyczepił więc, a ja miałam z tym wracać po nocy przez miasto ^.^
Starałam się jechać tak, żeby nie zasłaniały mi lampki. Ale nie był to konieczny trud - i tak wszyscy [nieliczni] oglądali się za mną i zwalniali mijając, żeby się przyjrzeć ;)
Baloniki dowiozłam całe i zdrowe. Wiszenie nad łóżkiem nie okazało się dobrym pomysłem - przecież ja muszę jeszcze gdzieś spać... Dostały miejsce obok.
Wśród atrakcji - puszczanie lampionów!
Pełen profesjonalizm - rękawiczki, żeby tylko nie zostawić odcisków palców ;)
Be free, my child! Umiem już puszczać lampiony :)
Niechcący wyszły mi dwa mocne punkty, jestem z siebie dumna. Zdjęcie wcale nie kadrowane, a lampiony ganiały po niebie jak chciały.
Większość, łącznie z moim przyjacielem, zna moje zamiłowanie do balonów, zwłaszcza unoszących się. Poprzednio dumnie obnosiłam [obwoziłam] biały balonik KPH.
Teraz uznał, że taki pęk przyczepiony do roweru, to by dopiero wyglądało! Przyczepił więc, a ja miałam z tym wracać po nocy przez miasto ^.^
Starałam się jechać tak, żeby nie zasłaniały mi lampki. Ale nie był to konieczny trud - i tak wszyscy [nieliczni] oglądali się za mną i zwalniali mijając, żeby się przyjrzeć ;)
Baloniki dowiozłam całe i zdrowe. Wiszenie nad łóżkiem nie okazało się dobrym pomysłem - przecież ja muszę jeszcze gdzieś spać... Dostały miejsce obok.
- DST 13.00km
- Czas 00:39
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 września 2012
Kategoria zakupy
Auchan
Ciepło! Zwykłe zakupy.
- DST 11.50km
- Czas 00:33
- VAVG 20.91km/h
- Temperatura 21.0°C
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 września 2012
Kategoria zakupy
Auchan
Jedzie sobie jakiś ciemny dekiel, żadnej lampki.
- Lampki! - krzyknęłam mu więc. Nie usłyszał chyba. Aż do mnie zawrócił.
- Coś się stało? - zapytał z nadzieją.
Palnęłam mu krótkie kazanie o konieczności właściwego oświetlenia i uciekł.
Jeśli dziewczyna zagaduje pierwsza, to nie zawsze należy się cieszyć ;)
- Lampki! - krzyknęłam mu więc. Nie usłyszał chyba. Aż do mnie zawrócił.
- Coś się stało? - zapytał z nadzieją.
Palnęłam mu krótkie kazanie o konieczności właściwego oświetlenia i uciekł.
Jeśli dziewczyna zagaduje pierwsza, to nie zawsze należy się cieszyć ;)
- DST 11.40km
- Czas 00:35
- VAVG 19.54km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 sierpnia 2012
Kategoria zakupy
Raffi, biedr
- Rower wydaje mi dziwne odgłosy, co mam z tym zrobić?
- Wziąć colę i przyjechać do mnie. - odpowiedział Raffi.
Stawiłam się zatem posłusznie z flaszką, która jest standardową waluta w pewnych kręgach. Pewne kręgi co prawda preferują zdecydowanie inną zawartość flaszki, niż poczciwa cola, ale każdemu jego porno, jak mawia mój brat.
Takie ładne widoki miałam po drodze z mostu Gdańskiego. Las i woda w słońcu - śliczna rzecz :)
Poza tym jakaś młoda para robiła sobie zdjęcia ślubne na torach. Pewnie optymiści widzieli światełko w tunelu :D
Jadąc na daleką Białołękę używam sympatycznego objazdu - za trasą Toruńską a przed Auchanem skręca się z Jagiellońskiej w prawo, jedzie kawałek okolicami tegoż sklepu i za jego terenem, za małym rondkiem, wraca na Jagiellońską. Dzięki temu unika się wiaduktu. Wiaduktem po pierwsze trzeba najpierw pojechać pod górę [a jazda pod górę jest, jak wiadomo, wbrew naturze] a po drugie i najważniejsze - unika się wylądowania nagle na lewym pasie i konieczności przebijania w ruchu 50-80 km/h na prawy.
Po drodze, na rondku, wyprzedził mnie jakiś kolarsko ubrany rowerzysta. A potem skręcił na chodnik, gdzie ja skręciłam na jezdnię. Dogoniłam go na wiadukcie [pod górę], wydałam w duchu odgłos Strusia Pędziwiatra i pojechałam, wielce z siebie zadowolona :)
Rowerowi zostało dokręcone parę rzeczy, zobaczyłam jak się zdejmuje moje tylne koło [tak szybko i już? o.0] i obniżona kierownica jeszcze o jedną podkładkę.
Na razie nic nie stuka.
W międzyczasie fotograf skądś zrobił Raffiemu parę zdjęć. Z moim rowerem ;) Ciekawy miał aparat [fotograf, nie rower]. Stary, w pełni analogowy, z dwoma jakby obiektywami [górnym się widzi, dolnym robi zdjęcie], a patrzy się z góry. Takie cudo.
W czasie powrotu widoki były z kolei na wiadukcie. Niestety aparat nie ma opcji "zrób zdjęcie dokładnie tak, jak ja to widzę" ;)
- Wziąć colę i przyjechać do mnie. - odpowiedział Raffi.
Stawiłam się zatem posłusznie z flaszką, która jest standardową waluta w pewnych kręgach. Pewne kręgi co prawda preferują zdecydowanie inną zawartość flaszki, niż poczciwa cola, ale każdemu jego porno, jak mawia mój brat.
Takie ładne widoki miałam po drodze z mostu Gdańskiego. Las i woda w słońcu - śliczna rzecz :)
Poza tym jakaś młoda para robiła sobie zdjęcia ślubne na torach. Pewnie optymiści widzieli światełko w tunelu :D
Jadąc na daleką Białołękę używam sympatycznego objazdu - za trasą Toruńską a przed Auchanem skręca się z Jagiellońskiej w prawo, jedzie kawałek okolicami tegoż sklepu i za jego terenem, za małym rondkiem, wraca na Jagiellońską. Dzięki temu unika się wiaduktu. Wiaduktem po pierwsze trzeba najpierw pojechać pod górę [a jazda pod górę jest, jak wiadomo, wbrew naturze] a po drugie i najważniejsze - unika się wylądowania nagle na lewym pasie i konieczności przebijania w ruchu 50-80 km/h na prawy.
Po drodze, na rondku, wyprzedził mnie jakiś kolarsko ubrany rowerzysta. A potem skręcił na chodnik, gdzie ja skręciłam na jezdnię. Dogoniłam go na wiadukcie [pod górę], wydałam w duchu odgłos Strusia Pędziwiatra i pojechałam, wielce z siebie zadowolona :)
Rowerowi zostało dokręcone parę rzeczy, zobaczyłam jak się zdejmuje moje tylne koło [tak szybko i już? o.0] i obniżona kierownica jeszcze o jedną podkładkę.
Na razie nic nie stuka.
W międzyczasie fotograf skądś zrobił Raffiemu parę zdjęć. Z moim rowerem ;) Ciekawy miał aparat [fotograf, nie rower]. Stary, w pełni analogowy, z dwoma jakby obiektywami [górnym się widzi, dolnym robi zdjęcie], a patrzy się z góry. Takie cudo.
W czasie powrotu widoki były z kolei na wiadukcie. Niestety aparat nie ma opcji "zrób zdjęcie dokładnie tak, jak ja to widzę" ;)
- DST 32.00km
- Czas 01:33
- VAVG 20.65km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze