Niedziela, 6 stycznia 2013
Kategoria dom
Dom
Dzień wolny, bo jak wiadomo wielkie święto jest. Wreszcie chrześcijanie mają coś własnego, nie zabranego poganom ;)
Pojechałam zatem do rodziców, jak zwykle w weekend, kiedy mogę.
Po drodze zahaczyłam o WAT, mając nadzieję obejrzeć końcówkę biegu, który się tam odbywał, i uściskać znajomego. Bieg niestety był nieuprzejmy skończyć się wcześniej niż myślałam. Co oni tak gnali, gonił ich kto? :/
Nie mogłam pojechać na godzinę startu, bo musiałam odespać u-Jojkowe szaleństwa ;)
Skoro już skręciłam, to pojechałam sobie tamtejszymi małymi uliczkami, bardzo lubię małe uliczki. I dróżki. A dróżka odchodząca od uliczki to już pełnia szczęścia ;)
Tu widok na WAT. W rzeczywistości świat był ciut bardziej kolorowy, ale Nikita uznała, że tak będzie lepiej. Potem trochę zmieniłam jej ustawienia.

Widok w drugą stronę. Przyznaję, trochę oszukałam z ustawieniami, żeby było cieplejsze. W związku z tym żadne z nich nie przedstawia stanu faktycznego :D

Ulicą Einsteina pojechałam do końca, potem skręciłam w lewo w las. Pojawiły się tam nagle tabliczki, że to teren wojskowy i że nie można. Jako, że napisy owe w żaden sposób nie utrudniają przejścia, a ja chodziłam tamtędy już prawie 30 lat temu, postanowiłam owe znaki uprzejmie przeoczyć. I'm such a bad girl! :D
Las ciekawy - wszędzie zielono-brązowo, tylko na ścieżce biało od śniegu. Tę ciekawostkę również postanowiłam sfotografować, niestety z przeciwka wszedł mi jakiś człowiek z wózkiem. Szedł tak, jak powinni byli biec ci wcześniej, czyli żółwio. Cóż, wiem przynajmniej, że w lesie nie strzelają ;)
Nie chciało mi się czekać, aż dojdzie do mnie i mnie minie, więc już pojechałam.
Niby niż demograficzny, a wszędzie się na te larwy można natknąć ;)
Pojechałam zatem do rodziców, jak zwykle w weekend, kiedy mogę.
Po drodze zahaczyłam o WAT, mając nadzieję obejrzeć końcówkę biegu, który się tam odbywał, i uściskać znajomego. Bieg niestety był nieuprzejmy skończyć się wcześniej niż myślałam. Co oni tak gnali, gonił ich kto? :/
Nie mogłam pojechać na godzinę startu, bo musiałam odespać u-Jojkowe szaleństwa ;)
Skoro już skręciłam, to pojechałam sobie tamtejszymi małymi uliczkami, bardzo lubię małe uliczki. I dróżki. A dróżka odchodząca od uliczki to już pełnia szczęścia ;)
Tu widok na WAT. W rzeczywistości świat był ciut bardziej kolorowy, ale Nikita uznała, że tak będzie lepiej. Potem trochę zmieniłam jej ustawienia.

Widok na WAT© Savil
Widok w drugą stronę. Przyznaję, trochę oszukałam z ustawieniami, żeby było cieplejsze. W związku z tym żadne z nich nie przedstawia stanu faktycznego :D

Widok nie na WAT.© Savil
Ulicą Einsteina pojechałam do końca, potem skręciłam w lewo w las. Pojawiły się tam nagle tabliczki, że to teren wojskowy i że nie można. Jako, że napisy owe w żaden sposób nie utrudniają przejścia, a ja chodziłam tamtędy już prawie 30 lat temu, postanowiłam owe znaki uprzejmie przeoczyć. I'm such a bad girl! :D
Las ciekawy - wszędzie zielono-brązowo, tylko na ścieżce biało od śniegu. Tę ciekawostkę również postanowiłam sfotografować, niestety z przeciwka wszedł mi jakiś człowiek z wózkiem. Szedł tak, jak powinni byli biec ci wcześniej, czyli żółwio. Cóż, wiem przynajmniej, że w lesie nie strzelają ;)
Nie chciało mi się czekać, aż dojdzie do mnie i mnie minie, więc już pojechałam.
Niby niż demograficzny, a wszędzie się na te larwy można natknąć ;)
- DST 26.00km
- Czas 01:18
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
poSylwestrowy After u Jojka
Jojek zadzwonił z zaproszeniem na after. Bo po Sylwestrze zostały mu rzeczy do dopicia i dojedzenia, oraz chęci towarzyskie.
Z domu wyjechałam wcześnie rano i zaatakował mnie wściekły, kilometrowy atak gradu. To znaczy, że grad sypał mi w twarz, wspomagany wmordewindem, na dystansie kilometra. Po czym poddał się widząc, że i tak mnie nie zawróci z drogi ;)
Z dwojga złego grad jest lepszy niż deszcz, bo odbija się od ubrania a nie wsiąka. Ale cieszyłam się, że nie zdążyłam pomalować rzęs przed wyjściem, ładnie by mi wszystko spłynęło ;)
Pozałatwiawszy różne sprawy, koło 19 zameldowałam się na miejscu. Powitana zostałam poczęstunkiem [nie ma to jak zachęcić mnie do następnych odwiedzin ;)].
- Jak myślisz, co to jest? - spytał Jojek.
Wygląda jak banan, środek ma jak banan, to co to może być?
- Spróbuj.
...na pewno nie banan. Bo banan nie powinien smakować jak ziemniak z odrobiną jabłka, prawda?
Otóż, drodzy państwo, były to platany. Poniżej zdjęcie porównujące oba te twory:

Smaży się je w głębokim tłuszczu i już. Nie panieruje, nie przyprawia, a i sam czas smażenia trwa niewiele. Tak wyglądają po usmażeniu. No czy nie banan?

Poza tym były jeszcze ziemniaki w curry i fasola na "wcale nie aż tak ostro". Gotował wszystko Emmanuel i gorąco zachęcał mnie do spróbowania nawet fasoli. Ostrych rzeczy unikam i nie lubię, ale
- It's not that spicy, try it!
Pełna złych przeczuć co do ostrości wzięłam w jedną rękę kawałek platana i ziemniaka, a w drugą łyżkę fasoli. Pogadaliśmy sobie jeszcze trochę o kulinariach, ale zorientował się niestety, że tylko gram na czas. ;)
- Come on, taste it!
<wzdech> <chaps>
- Hyyyyy! - <odgłos zionięcia ogniem>
Zagryzłam, zapiłam i od fasoli trzymałam się już z daleka ;)
Potem było karaoke. ^.^ Okazuje się, że pięć lat ćwiczenia śpiewu robi swoje, szło mi całkiem nieźle.
A później chłopcy lekkomyślnie stwierdzili "Savil, wybierz nam jakąś piosenkę". "...albowiem nie wiedzą, co czynią", jak mówi księga ;)
Wyobraźcie sobie dwóch facetów mocno po trzydziestce, dzieciatych i w ogóle, śpiewających Ooops I did it again Britney Spears ^.^ Po My Immortal Evanescence zaczęli marudzić, że wolą coś polskiego. Po Jak anioła głos uznali, że starczy :D
Graliśmy jeszcze w Twistera i Junglee Speed ^.^ Z wszystkich tych atrakcji mam zdjęcia, ale nie nadają się one do publikacji, więc musicie uwierzyć mi na słowo, że bawiliśmy się świetnie ;)
Przed wyjściem poprosiłam jeszcze Raffiego, jako niepijącego i w miarę poważnego, o zerknięcie na moje hamulce. Raffi załamał ręce i pokazał mi co i jak, jednocześnie ustawiając dźwignię po swojemu. Co oznacza, że zanim mi się lekko nie poluzują, to będą działały telepatycznie - ja myślę o skręcaniu, one blokują koło ~.~
Z domu wyjechałam wcześnie rano i zaatakował mnie wściekły, kilometrowy atak gradu. To znaczy, że grad sypał mi w twarz, wspomagany wmordewindem, na dystansie kilometra. Po czym poddał się widząc, że i tak mnie nie zawróci z drogi ;)
Z dwojga złego grad jest lepszy niż deszcz, bo odbija się od ubrania a nie wsiąka. Ale cieszyłam się, że nie zdążyłam pomalować rzęs przed wyjściem, ładnie by mi wszystko spłynęło ;)
Pozałatwiawszy różne sprawy, koło 19 zameldowałam się na miejscu. Powitana zostałam poczęstunkiem [nie ma to jak zachęcić mnie do następnych odwiedzin ;)].
- Jak myślisz, co to jest? - spytał Jojek.
Wygląda jak banan, środek ma jak banan, to co to może być?
- Spróbuj.
...na pewno nie banan. Bo banan nie powinien smakować jak ziemniak z odrobiną jabłka, prawda?
Otóż, drodzy państwo, były to platany. Poniżej zdjęcie porównujące oba te twory:
Smaży się je w głębokim tłuszczu i już. Nie panieruje, nie przyprawia, a i sam czas smażenia trwa niewiele. Tak wyglądają po usmażeniu. No czy nie banan?

Poza tym były jeszcze ziemniaki w curry i fasola na "wcale nie aż tak ostro". Gotował wszystko Emmanuel i gorąco zachęcał mnie do spróbowania nawet fasoli. Ostrych rzeczy unikam i nie lubię, ale
- It's not that spicy, try it!
Pełna złych przeczuć co do ostrości wzięłam w jedną rękę kawałek platana i ziemniaka, a w drugą łyżkę fasoli. Pogadaliśmy sobie jeszcze trochę o kulinariach, ale zorientował się niestety, że tylko gram na czas. ;)
- Come on, taste it!
<wzdech> <chaps>
- Hyyyyy! - <odgłos zionięcia ogniem>
Zagryzłam, zapiłam i od fasoli trzymałam się już z daleka ;)
Potem było karaoke. ^.^ Okazuje się, że pięć lat ćwiczenia śpiewu robi swoje, szło mi całkiem nieźle.
A później chłopcy lekkomyślnie stwierdzili "Savil, wybierz nam jakąś piosenkę". "...albowiem nie wiedzą, co czynią", jak mówi księga ;)
Wyobraźcie sobie dwóch facetów mocno po trzydziestce, dzieciatych i w ogóle, śpiewających Ooops I did it again Britney Spears ^.^ Po My Immortal Evanescence zaczęli marudzić, że wolą coś polskiego. Po Jak anioła głos uznali, że starczy :D
Graliśmy jeszcze w Twistera i Junglee Speed ^.^ Z wszystkich tych atrakcji mam zdjęcia, ale nie nadają się one do publikacji, więc musicie uwierzyć mi na słowo, że bawiliśmy się świetnie ;)
Przed wyjściem poprosiłam jeszcze Raffiego, jako niepijącego i w miarę poważnego, o zerknięcie na moje hamulce. Raffi załamał ręce i pokazał mi co i jak, jednocześnie ustawiając dźwignię po swojemu. Co oznacza, że zanim mi się lekko nie poluzują, to będą działały telepatycznie - ja myślę o skręcaniu, one blokują koło ~.~
- DST 12.00km
- Czas 00:36
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 stycznia 2013
Kategoria wwsi
Jeżdzę, tylko czasu nie mam na opis.
Jeżdżę, jeżdżę, spokojnie :) Czytelników i czytelniczki uspokajam, że uzupełnię wpisy i wstawię parę zdjęć, w tym roweru po upiększeniu. Jest taka śliczna! ^.^
- DST 11.00km
- Czas 00:30
- VAVG 22.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 stycznia 2013
Kategoria chór
Wracam z wpisami, ale powoli ;)
Nawet nie było takich korków, jak zwykle. Pewnie część ludzi jeszcze nie wróciła.
Odwiedziłam między innymi moją podrożną* Biedronkę, która ma dobrze usytuowaną wagę kontrolną ;)
* skoro jest po drodze, to podrożna, prawda?
Mors marudził, żeby mu coś narysować, to niech ma. ;) Zdjęcie przedstawia morsa wyglądającego z przerębla. Wszelkie podobieństwo do osób żywych, martwych bądź nieumarłych jest całkowicie... no bez przesady, to chyba nikogo nie przypomina?

Owszem, tym się przejawia mój talent plastyczny. W mojej rodzinie przenosi się po kądzieli i tak właśnie wygląda ;)
Odwiedziłam między innymi moją podrożną* Biedronkę, która ma dobrze usytuowaną wagę kontrolną ;)
* skoro jest po drodze, to podrożna, prawda?
Mors marudził, żeby mu coś narysować, to niech ma. ;) Zdjęcie przedstawia morsa wyglądającego z przerębla. Wszelkie podobieństwo do osób żywych, martwych bądź nieumarłych jest całkowicie... no bez przesady, to chyba nikogo nie przypomina?

Mors wystający z przerębla© Savil
Owszem, tym się przejawia mój talent plastyczny. W mojej rodzinie przenosi się po kądzieli i tak właśnie wygląda ;)
- DST 11.00km
- Czas 00:30
- VAVG 22.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 2 stycznia 2013
Ozdoba roweru! Rozpoczęcie sezonu rowerowego. Kto w Nowy Rok jeździł Przedbórz-Warszawa?
Wczoraj wróciłam z Sylwestra, dziś odebrałam od Jura rower i rozpoczęłam sezon :)
Taaaaki mam śliczny rower teraz :D Jestem szczęśliwa i co na nią patrzę, to się cieszę ^.^
Kto zna BSG, ten doceni motyw. Kto nie, ten może podziwiać tak po prostu ;)

A tak czysta ostatnio była chyba tuż po składaniu ;)
Napis wykonany na ramie malowaniem proszkowym. Widok całego roweru.

Wbrew podpisowi zdjęcia [i malowanie] robił Juro, ale obrabiałam je hurtem i już nie chciałam zmieniać ustawień. W każdym razie niniejszym honoruję autora, który jest wielki i wspaniały ;)
Pierwsza jazda prowadziła do Coffetube, takiej kawiarenki. Różne -tuby znam: youtube, redtube... ale coffetube jeszcze nie. Generalnie jest to dokładnie to samo co Coffee Heaven czy Starbucks. Po prostu kolejne.
Wracam, odpinam rower, obok mnie jakiś chłopak odpina swój. Co chwila zerka na mnie ciekawie. Byłam w krótkiej spódniczce i ogólnie ładnie ubrana, więc nic dziwnego ;)
Odpięliśmy się, ruszamy, no to zagadałam pierwsza.
- A lampki gdzie?!
Ten wyraz radości zamieniającej się w zawstydzenie na jego twarzy - bezcenny :D
Owszem, dalej prowadzę swoją krucjatę edukowania rowerzystów. Działa tym lepiej, im lepiej wyglądam. W przypadku osób o odpowiedniej płci/orientacji/wieku powstaje to rozczarowanie "ładna dziewczyna mogła do mnie zagadać normalnie, a ja to zmarnowałem/łam brakiem lampek". Ups ;)
Pytanie - czy ktoś z Was jeździł rowerem w Nowy Rok gdzieś na trasie Przedbórz - Warszawa? [łódzkie, mazowieckie] Mnóstwo rowerzystów widziałam, więcej niż samochodów! Część dojazdowa i ewidentnie wczorajsza, ale całkiem sporo obcisłych i trasowych. Może widziałam kogoś z Was? ^.^
Taaaaki mam śliczny rower teraz :D Jestem szczęśliwa i co na nią patrzę, to się cieszę ^.^
Kto zna BSG, ten doceni motyw. Kto nie, ten może podziwiać tak po prostu ;)

Cylon, zbliżenie© Savil
A tak czysta ostatnio była chyba tuż po składaniu ;)
Napis wykonany na ramie malowaniem proszkowym. Widok całego roweru.

Cylon - całość© Savil
Wbrew podpisowi zdjęcia [i malowanie] robił Juro, ale obrabiałam je hurtem i już nie chciałam zmieniać ustawień. W każdym razie niniejszym honoruję autora, który jest wielki i wspaniały ;)
Pierwsza jazda prowadziła do Coffetube, takiej kawiarenki. Różne -tuby znam: youtube, redtube... ale coffetube jeszcze nie. Generalnie jest to dokładnie to samo co Coffee Heaven czy Starbucks. Po prostu kolejne.
Wracam, odpinam rower, obok mnie jakiś chłopak odpina swój. Co chwila zerka na mnie ciekawie. Byłam w krótkiej spódniczce i ogólnie ładnie ubrana, więc nic dziwnego ;)
Odpięliśmy się, ruszamy, no to zagadałam pierwsza.
- A lampki gdzie?!
Ten wyraz radości zamieniającej się w zawstydzenie na jego twarzy - bezcenny :D
Owszem, dalej prowadzę swoją krucjatę edukowania rowerzystów. Działa tym lepiej, im lepiej wyglądam. W przypadku osób o odpowiedniej płci/orientacji/wieku powstaje to rozczarowanie "ładna dziewczyna mogła do mnie zagadać normalnie, a ja to zmarnowałem/łam brakiem lampek". Ups ;)
Pytanie - czy ktoś z Was jeździł rowerem w Nowy Rok gdzieś na trasie Przedbórz - Warszawa? [łódzkie, mazowieckie] Mnóstwo rowerzystów widziałam, więcej niż samochodów! Część dojazdowa i ewidentnie wczorajsza, ale całkiem sporo obcisłych i trasowych. Może widziałam kogoś z Was? ^.^
- DST 9.00km
- Czas 00:27
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 grudnia 2012
Kategoria dom
Powrót, wyjazd, zakończenie sezonu
- DST 13.00km
- Czas 00:38
- VAVG 20.53km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 grudnia 2012
Kategoria dom
Uszka, pierogi, piernik, Sol Invictus!
Lepię, gotuję, piekę i sprzątam - trzeba uczcić powrót słońca :)
- DST 12.50km
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
zakupy i Przedmasówka
niedoczas
- DST 17.00km
- Czas 00:50
- VAVG 20.40km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 grudnia 2012
Kategoria dom
cdn
- DST 25.00km
- Czas 01:19
- VAVG 18.99km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 17 grudnia 2012
Śnieżyca! Wyścig z autobusem i tryb odkrywcy polarnego
Droga na Młociny była całkiem przyjemna - ciepło, sucho, nawet tak bardzo nie wiało. Tylko ślisko było solidnie, więc wykonawszy parę testowych hamowań awaryjnych w kontrolowanych warunkach uznałam, że jadę wolno i ostrożnie, bo hamować nie chcę. Wmeldowanie się komuś w zderzak to nie jest to, co planuję osiągnąć.
Wyszedł mi spontaniczny wyścig z autobusem 167. Z Bitwy Warszawskiej na pętlę Chomiczówka ja jadę szybciej :D I to uwzględniając ostrożność i śliskość.
Stoję za nim na czerwonym świetle [później wyprzedzę], jakaś starsza pani podchodzi do drzwi, przez tylną szybę widzi mnie, podchodzi do szyby i paczy z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się do niej :)
A potem nadeszła droga powrotna.
Wychodzę z bloku - biało. Biało na dole, biało z góry, biało wszędzie. Chodnik nie do odróżnienia od trawnika. Ubrałam się na szczurka [kaptur ściągnięty tak, że tylko nos wystaje]. Trochę przesadzam, bo twarz miałam jednak odsłoniętą, ale góra kaptura zachodziła mi na oczy, bo wiatr musiał mi oczywiście wiać w twarz, co przy gęstym i intensywnym śniegu ogranicza nieco widoczność. Śnieg na twarzy przeżyję, śnieg na ustach i w nosie też, ale śnieg w oczach to już lekka przesada.
Wzdłuż Kasprowicza jest DDR. Próbuję nią jechać. Pamiętam, że jest od strony budynków, a tuż za barierką. Zatem jadąc metr od barierki jadę ścieżką? Chyba tak, nie wiem. Nie widzę.
Skręt w Conrada, zjeżdżam na jezdnię, bo jest trochę wyjeżdżona, może będzie łatwiej. No trochę łatwiej jest, to znaczy biała połać ma ciemniejsze paski wzdłuż, z deseniem w bieżnik. Jadę sobie zatem śladem koła samochodowego mając nadzieję, że jestem na jakimś pasie i to może właściwym. Śnieg cały czas w twarz. Postanowiłam eksperymentalnie zjechać na ścieżkę, wstydząc się trochę swojej prędkości [21 km/h].
Tia. Jadę... białym. Czymś. Czasami podłoże pod śniegiem jest bardziej pofałdowane, czasami mniej. Dedukuję, że większe pofałdowanie to trawnik, a mniejsze to DDR z częściowo udeptanym śniegiem. Ale wszystko to moje domysły, bo cały teren jest jednolicie biały. Śnieg nadal w twarz.
Było tak źle, że poważnie zastanawiałam się nad byciem ostatnią lamą i skorzystaniem z autobusu. Ale na przystanku okazało się, że na najbliższy czekałabym 20 min. Pfff, po tym czasie to ja już będę w połowie drogi.
Na szczęście mam tę ogromną zaletę, że potrafię włączyć sobie "tryb odkrywcy polarnego". Wymyśliłam to na nartach, kiedy warunki były fatalne, a ja chciałam jeździć. Uznałam, że jestem w kompletnej dziczy, niezbadanej jeszcze przez człowieka, nietkniętej stopą ni nartą. Na biegunie. Warunki zatem biegunowe, a ja dzielnie i samotnie odkrywam świat. Widoczność była taka, że świat odkrywać mogłam tylko samotnie. [3 m, widzę coś ciemniejszego - to drzewo czy tata? Rusza się, czyli chyba tata...] I bawiłam się świetnie :)
Koniec offtopa ;) Włączyłam sobie zatem ów tryb i jechałam, szpanując przed wszystkimi, a najbardziej przed sobą :) Postanowiłam trzymać się jezdni, bo samochodowymi śladami jechało się wygodniej niż kopnym śniegiem. Chyba, że ślad robił się podejrzanie błyszczący, wtedy natychmiast ostrożnie zjeżdżałam w śnieg, bo błyszczenie oznaczało lód.
Jazda po cudzych śladach miała jeszcze jedną zaletę - kiedy ślad nagle zygzakował, ja zwalniałam. Żeby samej nie zygzakować. Zakręty brałam z vmax = 13 km/h i była to słuszna prędkość. Po śladach widziałam, jak samochody wyrzucało na wirażach. Dlatego tak zwalniałam, dzięki czemu mnie prawie nie wyrzucało.
W sumie jechałam ulicą z prędkością 21 km/h, a ścieżką/chodnikiem/nie-mam-pojęcia-co-tam-jest-pod-śniegiem 17 km/h. Ścieżką jechałam Kasprowicza, kawałek Conrada, Prymasa i Bitwy do Szczęśliwickiej, resztę jezdnią.
Na szczęście jechało mi się bardzo bezpiecznie - w całym mieście spontanicznie zaczęła obowiązywać strefa Tempo 30.
Nieliczne auta wyprzedzały mnie bardzo szerokim łukiem i bardzo wolno. Niektóre natomiast wyprzedzałam ja, bo nie wiedziały co robić.
I tak oto wróciłam do domu bezpiecznie, częściowo sucho i prawie całkiem ciepło. Popatrzyłam na rower, przypięłam go pod blokiem i poszłam do domu po miotełkę. Wychodzę z miotełką - na siodełku już warstwa śniegu [wszędzie indziej też, ale z wcześniej]. Ustawiłam rower pod daszkiem przed wejściem, omiotłam na ile mogłam.
Teraz rower na gazetach obcieka na klatce, a ja przebrana w suche, domowe rzeczy popijam gorący rosołek i jest mi dobrze :)
Morsie, jeśli chcesz mnie gonić, to będziesz przynajmniej miał co ;)
Wyszedł mi spontaniczny wyścig z autobusem 167. Z Bitwy Warszawskiej na pętlę Chomiczówka ja jadę szybciej :D I to uwzględniając ostrożność i śliskość.
Stoję za nim na czerwonym świetle [później wyprzedzę], jakaś starsza pani podchodzi do drzwi, przez tylną szybę widzi mnie, podchodzi do szyby i paczy z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się do niej :)
A potem nadeszła droga powrotna.
Wychodzę z bloku - biało. Biało na dole, biało z góry, biało wszędzie. Chodnik nie do odróżnienia od trawnika. Ubrałam się na szczurka [kaptur ściągnięty tak, że tylko nos wystaje]. Trochę przesadzam, bo twarz miałam jednak odsłoniętą, ale góra kaptura zachodziła mi na oczy, bo wiatr musiał mi oczywiście wiać w twarz, co przy gęstym i intensywnym śniegu ogranicza nieco widoczność. Śnieg na twarzy przeżyję, śnieg na ustach i w nosie też, ale śnieg w oczach to już lekka przesada.
Wzdłuż Kasprowicza jest DDR. Próbuję nią jechać. Pamiętam, że jest od strony budynków, a tuż za barierką. Zatem jadąc metr od barierki jadę ścieżką? Chyba tak, nie wiem. Nie widzę.
Skręt w Conrada, zjeżdżam na jezdnię, bo jest trochę wyjeżdżona, może będzie łatwiej. No trochę łatwiej jest, to znaczy biała połać ma ciemniejsze paski wzdłuż, z deseniem w bieżnik. Jadę sobie zatem śladem koła samochodowego mając nadzieję, że jestem na jakimś pasie i to może właściwym. Śnieg cały czas w twarz. Postanowiłam eksperymentalnie zjechać na ścieżkę, wstydząc się trochę swojej prędkości [21 km/h].
Tia. Jadę... białym. Czymś. Czasami podłoże pod śniegiem jest bardziej pofałdowane, czasami mniej. Dedukuję, że większe pofałdowanie to trawnik, a mniejsze to DDR z częściowo udeptanym śniegiem. Ale wszystko to moje domysły, bo cały teren jest jednolicie biały. Śnieg nadal w twarz.
Było tak źle, że poważnie zastanawiałam się nad byciem ostatnią lamą i skorzystaniem z autobusu. Ale na przystanku okazało się, że na najbliższy czekałabym 20 min. Pfff, po tym czasie to ja już będę w połowie drogi.
Na szczęście mam tę ogromną zaletę, że potrafię włączyć sobie "tryb odkrywcy polarnego". Wymyśliłam to na nartach, kiedy warunki były fatalne, a ja chciałam jeździć. Uznałam, że jestem w kompletnej dziczy, niezbadanej jeszcze przez człowieka, nietkniętej stopą ni nartą. Na biegunie. Warunki zatem biegunowe, a ja dzielnie i samotnie odkrywam świat. Widoczność była taka, że świat odkrywać mogłam tylko samotnie. [3 m, widzę coś ciemniejszego - to drzewo czy tata? Rusza się, czyli chyba tata...] I bawiłam się świetnie :)
Koniec offtopa ;) Włączyłam sobie zatem ów tryb i jechałam, szpanując przed wszystkimi, a najbardziej przed sobą :) Postanowiłam trzymać się jezdni, bo samochodowymi śladami jechało się wygodniej niż kopnym śniegiem. Chyba, że ślad robił się podejrzanie błyszczący, wtedy natychmiast ostrożnie zjeżdżałam w śnieg, bo błyszczenie oznaczało lód.
Jazda po cudzych śladach miała jeszcze jedną zaletę - kiedy ślad nagle zygzakował, ja zwalniałam. Żeby samej nie zygzakować. Zakręty brałam z vmax = 13 km/h i była to słuszna prędkość. Po śladach widziałam, jak samochody wyrzucało na wirażach. Dlatego tak zwalniałam, dzięki czemu mnie prawie nie wyrzucało.
W sumie jechałam ulicą z prędkością 21 km/h, a ścieżką/chodnikiem/nie-mam-pojęcia-co-tam-jest-pod-śniegiem 17 km/h. Ścieżką jechałam Kasprowicza, kawałek Conrada, Prymasa i Bitwy do Szczęśliwickiej, resztę jezdnią.
Na szczęście jechało mi się bardzo bezpiecznie - w całym mieście spontanicznie zaczęła obowiązywać strefa Tempo 30.
Nieliczne auta wyprzedzały mnie bardzo szerokim łukiem i bardzo wolno. Niektóre natomiast wyprzedzałam ja, bo nie wiedziały co robić.
I tak oto wróciłam do domu bezpiecznie, częściowo sucho i prawie całkiem ciepło. Popatrzyłam na rower, przypięłam go pod blokiem i poszłam do domu po miotełkę. Wychodzę z miotełką - na siodełku już warstwa śniegu [wszędzie indziej też, ale z wcześniej]. Ustawiłam rower pod daszkiem przed wejściem, omiotłam na ile mogłam.
Teraz rower na gazetach obcieka na klatce, a ja przebrana w suche, domowe rzeczy popijam gorący rosołek i jest mi dobrze :)
Morsie, jeśli chcesz mnie gonić, to będziesz przynajmniej miał co ;)
- DST 26.84km
- Czas 01:30
- VAVG 17.89km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze