Niedziela, 16 grudnia 2012
Kategoria wwsi
Waga w Biedronce
Biedronka ma dział warzyw tuż przy wejściu/wyjściu, a w dziale wagę kontrolną.
Ja z kolei mam ograniczenia wagi zawartości koszyka, bo mocowanie nie jest bardzo wytrzymałe. Wchodzę zatem do sklepu, ważę koszyk i wiem ile mogę kupić :) Po zrobieniu zakupów, jeśli mam wątpliwości, ważę go jeszcze raz. W przypadku zbytniego przekroczenia limitów wagowych coś małego a ciężkiego chowam do kieszeni. Chociaż raz już wracałam [na szczęście niecały kilometr] z butelką soku w garści, bo przesadziłam z wagą zakupów ;)
Taka waga kontrolna, dostępna przy wychodzeniu, to świetna rzecz :)
Ja z kolei mam ograniczenia wagi zawartości koszyka, bo mocowanie nie jest bardzo wytrzymałe. Wchodzę zatem do sklepu, ważę koszyk i wiem ile mogę kupić :) Po zrobieniu zakupów, jeśli mam wątpliwości, ważę go jeszcze raz. W przypadku zbytniego przekroczenia limitów wagowych coś małego a ciężkiego chowam do kieszeni. Chociaż raz już wracałam [na szczęście niecały kilometr] z butelką soku w garści, bo przesadziłam z wagą zakupów ;)
Taka waga kontrolna, dostępna przy wychodzeniu, to świetna rzecz :)
- DST 21.00km
- Czas 01:00
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 15 grudnia 2012
Kategoria wwsi
Darmowe SPA od Matki Natury.
Darmowy zabieg SPA - akupunktura twarzy. Wykonywany naturalnymi narzędziami - igiełkami zmrożonej wody.
Innymi słowy: rower + grad. Czuję się piękna i odmłodzona ;)
Zaskakująco szybko mi się jechało - niby warunki fatalne, a dochodziłam do 30 km/h i ani trudne to nie było, ani nie czułam się niepewnie.
Pogoda taka, że będę musiała chyba odkopać gogle z dna szafy. Narty mają dużą zaletę rowerową - przyzwyczajają do zimna.
Ludzie dookoła i inni znajomi już tylko kiwają głową, widząc mnie jadącą radośnie przez zawieruchę.
O dziwo wcale źle nie było. Co prawda trochę grad padał w twarz, a potem trochę śnieg w całą mnie, ale still better than Twilight. Znaczy to wciąż lepsze niż deszcz, bo przynajmniej nie wsiąka w ubranie i wystarczy w większości strzepać.
Mam świetną, nową spódniczkę :) Jest cienka, ale nieprzewiewna [ciepło w pupę :)], szara i do kolan [grzeczna], bardzo obcisła [jednak nie do końca grzeczna] i elastyczna [da się pedałować]. Kosztowała jakieś 1,70 zł. Lubię wyprzedaże w ciuchlandach :)
Innymi słowy: rower + grad. Czuję się piękna i odmłodzona ;)
Zaskakująco szybko mi się jechało - niby warunki fatalne, a dochodziłam do 30 km/h i ani trudne to nie było, ani nie czułam się niepewnie.
Pogoda taka, że będę musiała chyba odkopać gogle z dna szafy. Narty mają dużą zaletę rowerową - przyzwyczajają do zimna.
Ludzie dookoła i inni znajomi już tylko kiwają głową, widząc mnie jadącą radośnie przez zawieruchę.
O dziwo wcale źle nie było. Co prawda trochę grad padał w twarz, a potem trochę śnieg w całą mnie, ale still better than Twilight. Znaczy to wciąż lepsze niż deszcz, bo przynajmniej nie wsiąka w ubranie i wystarczy w większości strzepać.
Mam świetną, nową spódniczkę :) Jest cienka, ale nieprzewiewna [ciepło w pupę :)], szara i do kolan [grzeczna], bardzo obcisła [jednak nie do końca grzeczna] i elastyczna [da się pedałować]. Kosztowała jakieś 1,70 zł. Lubię wyprzedaże w ciuchlandach :)
- DST 21.00km
- Czas 01:00
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 14 grudnia 2012
Kategoria wwsi
Zapędy wychowawcze.
Zapędy wychowawcze są moje. Bo skoro chcemy życzliwie i pokojowo koegzystować na drogach, to obowiązuje nas wzajemna uprzejmość.
A tu jedzie sobie kurier. Przeciska się przez korek, ja z resztą też. Kurier zaczął pyskówkę z niewinnym taksówkarzem. No to się poczułam:
- Kolego, zachowuj się! Róbmy dobre wrażenie jako rowerzyści!
- Jakbyś jeździła codziennie, to byś mogła robić wrażenie.
- Jeżdżę i robię!
- To może skończmy dyskusję. - i uciekł. Dekiel jeden.
Ale przynajmniej pokazałam, że rowerzyści są różni i tylko zdarzają się czarne owce, które sami próbujemy wychowywać.
Oprócz tego był jeszcze inny rowerzysta, już spokojniejszy. Jechał dużo dynamiczniej niż ja, ale doganiałam go na każdych światłach :D
A tu jedzie sobie kurier. Przeciska się przez korek, ja z resztą też. Kurier zaczął pyskówkę z niewinnym taksówkarzem. No to się poczułam:
- Kolego, zachowuj się! Róbmy dobre wrażenie jako rowerzyści!
- Jakbyś jeździła codziennie, to byś mogła robić wrażenie.
- Jeżdżę i robię!
- To może skończmy dyskusję. - i uciekł. Dekiel jeden.
Ale przynajmniej pokazałam, że rowerzyści są różni i tylko zdarzają się czarne owce, które sami próbujemy wychowywać.
Oprócz tego był jeszcze inny rowerzysta, już spokojniejszy. Jechał dużo dynamiczniej niż ja, ale doganiałam go na każdych światłach :D
- DST 12.00km
- Czas 00:40
- VAVG 18.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 13 grudnia 2012
Kategoria oficjalnie
Spotkanie z pełnomocnikiem
niedoczas, spróbuję przysiąść po obżarstwie ;)
- DST 7.00km
- Czas 00:21
- VAVG 20.00km/h
- Temperatura -8.0°C
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 12 grudnia 2012
Koncert w urzędzie, próba
Zapowiadane 30 km :) Na razie uzupełniłam wpis o strychu Adriana i Towarową w kierunku Zawiszy.
Zwłaszcza Maratonka i Mors powinni przeczytać wpis o strychu :)
Nasz chór został zaproszony na śpiewanie do kotleta. A właściwie do śledzia. Skoro urząd płaci [bo nagle musi wydać jakiś budżet], to chętnie zaśpiewamy, oczywiście, sprzedajemy się przy każdej okazji. ;)
Występujemy w strojach. Czarna góra [żakiet, ale na mnie nie ma, więc mam koszulę] i czarna spódnica do ziemi [albo dokąd tam komu sięga] i żółte szaliki. Wyglądamy jak żałobne zakonnice z zawieszką XD Panowie ubrani są normalniej/neutralniej.
Ubrałam się w to w każdym razie [szalik chowając do teczki z nutami, żeby się nie pogniótł] i w drogę. Na szczęście da się w tej spódnicy jechać rowerem. Bo i czym mogłam pojechać?
Wilsonem w lewo i na chodnik, szukać urzędu. Z naprzeciwka idzie listonosz, wygląda na zagubionego. Zaopiekowała się nim jakaś lokalna staruszka i wzięła pod opiekuńcze skrzydła.
Zameldowałam się pod urzędem Żoliborza. Stojaki są i to jedynie słuszne, ale za to ośnieżone. No cóż, przypięłam się i powyrzekałam w biegu, bo późno było ;)

Stół zastawiony jak na poważne przyjęcie, a nie zwykłą urzędniczą gwiazdkę. Władze urzędu powiedziały, że to może trochę wcześnie, ale chcieli zdążyć przed końcem świata. Ogólnie urzędnicy pozytywnie mnie zaskoczyli. Spodziewałam się nudnej akademii ku czci i naszego odbębnionego występu, a tam było wesoło!
Pan urzędnik przemawia: Mam dwie dobre wiadomości. Pierwszą jest to, że będę krótko mówił.
Znowu ten sam pan powitał z gości panią senator i wspomniał, że niestety rzadko u nich bywa.
Pani senator: Skoro już jesteśmy przy życzliwych złośliwościach, to chciałam zauważyć, że zawsze kiedy jestem zaproszona, to przychodzę.
I tak sobie radośnie dogryzali.
Potem jeszcze ponudził jakiś oficjel kościelny [świecki urząd jego mać] i urzędnicy zabrali się do jedzenia, a my do śpiewania. Większość chóru była zniesmaczona, że byliśmy tylko tłem do jedzenia, ale mi to nie przeszkadzało. Ja śpiewam dla przyjemności śpiewania, a jeśli nikt na nas nie patrzy, to można w nos się podrapać albo włosy poprawić.
Bo nawet kosmonauci mają w środku kasku pasek rzepu, żeby podrapać się w nos, jak zaswędzi. A my w czasie występu? :(
Jeden z urzędników miał ciekawy strój - zwykły garnitur, czerwone skarpetki i różowe sznurowadła. o.0?
Zaśpiewaliśmy i zostaliśmy zaproszeni do stołu. Komu jak komu, mnie tego nie trzeba dwa razy powtarzać. :D Wypiłam trzy filiżanki barszczu i zjadłam tyle pasztecików, że wstyd przyznać ;) Ja sobie konsumuję w najlepsze, chór po trochu wychodzi... w końcu zostałam sama. I o ile bycie jedyną chórzystką wśród obcych urzędników nie jest mi straszne [za dużo dobrego jedzenia dookoła ;)], o tyle rzeczy mieliśmy w zamykanej sali, a ktoś ją musiał zamknąć i zdać klucz. Z ciężkim sercem i lekkim żołądkiem poszłam zatem i ja.
Wychodzę, rozglądam się...

Czy ja już mówiłam, jaką mam percepcję? Oczywiście, że bardzo ładnie odśnieżyli stojaki i przepraszam ich za wcześniejsze kalumnie... ^^'
Wstąpiłam jeszcze do Empiku po kalendarze, tym razem już z portfelem, którego poprzednio zapomniałam jak ostatni ciołek.
Po drodze w sumie widziałam 16 rowerzystów ^.^
Zwłaszcza Maratonka i Mors powinni przeczytać wpis o strychu :)
Nasz chór został zaproszony na śpiewanie do kotleta. A właściwie do śledzia. Skoro urząd płaci [bo nagle musi wydać jakiś budżet], to chętnie zaśpiewamy, oczywiście, sprzedajemy się przy każdej okazji. ;)
Występujemy w strojach. Czarna góra [żakiet, ale na mnie nie ma, więc mam koszulę] i czarna spódnica do ziemi [albo dokąd tam komu sięga] i żółte szaliki. Wyglądamy jak żałobne zakonnice z zawieszką XD Panowie ubrani są normalniej/neutralniej.
Ubrałam się w to w każdym razie [szalik chowając do teczki z nutami, żeby się nie pogniótł] i w drogę. Na szczęście da się w tej spódnicy jechać rowerem. Bo i czym mogłam pojechać?
Wilsonem w lewo i na chodnik, szukać urzędu. Z naprzeciwka idzie listonosz, wygląda na zagubionego. Zaopiekowała się nim jakaś lokalna staruszka i wzięła pod opiekuńcze skrzydła.
Zameldowałam się pod urzędem Żoliborza. Stojaki są i to jedynie słuszne, ale za to ośnieżone. No cóż, przypięłam się i powyrzekałam w biegu, bo późno było ;)

Nieodśnieżony stojak pod urzędem© Savil
Stół zastawiony jak na poważne przyjęcie, a nie zwykłą urzędniczą gwiazdkę. Władze urzędu powiedziały, że to może trochę wcześnie, ale chcieli zdążyć przed końcem świata. Ogólnie urzędnicy pozytywnie mnie zaskoczyli. Spodziewałam się nudnej akademii ku czci i naszego odbębnionego występu, a tam było wesoło!
Pan urzędnik przemawia: Mam dwie dobre wiadomości. Pierwszą jest to, że będę krótko mówił.
Znowu ten sam pan powitał z gości panią senator i wspomniał, że niestety rzadko u nich bywa.
Pani senator: Skoro już jesteśmy przy życzliwych złośliwościach, to chciałam zauważyć, że zawsze kiedy jestem zaproszona, to przychodzę.
I tak sobie radośnie dogryzali.
Potem jeszcze ponudził jakiś oficjel kościelny [świecki urząd jego mać] i urzędnicy zabrali się do jedzenia, a my do śpiewania. Większość chóru była zniesmaczona, że byliśmy tylko tłem do jedzenia, ale mi to nie przeszkadzało. Ja śpiewam dla przyjemności śpiewania, a jeśli nikt na nas nie patrzy, to można w nos się podrapać albo włosy poprawić.
Bo nawet kosmonauci mają w środku kasku pasek rzepu, żeby podrapać się w nos, jak zaswędzi. A my w czasie występu? :(
Jeden z urzędników miał ciekawy strój - zwykły garnitur, czerwone skarpetki i różowe sznurowadła. o.0?
Zaśpiewaliśmy i zostaliśmy zaproszeni do stołu. Komu jak komu, mnie tego nie trzeba dwa razy powtarzać. :D Wypiłam trzy filiżanki barszczu i zjadłam tyle pasztecików, że wstyd przyznać ;) Ja sobie konsumuję w najlepsze, chór po trochu wychodzi... w końcu zostałam sama. I o ile bycie jedyną chórzystką wśród obcych urzędników nie jest mi straszne [za dużo dobrego jedzenia dookoła ;)], o tyle rzeczy mieliśmy w zamykanej sali, a ktoś ją musiał zamknąć i zdać klucz. Z ciężkim sercem i lekkim żołądkiem poszłam zatem i ja.
Wychodzę, rozglądam się...

Odśnieżony stojak pod urzędem© Savil
Czy ja już mówiłam, jaką mam percepcję? Oczywiście, że bardzo ładnie odśnieżyli stojaki i przepraszam ich za wcześniejsze kalumnie... ^^'
Wstąpiłam jeszcze do Empiku po kalendarze, tym razem już z portfelem, którego poprzednio zapomniałam jak ostatni ciołek.
Po drodze w sumie widziałam 16 rowerzystów ^.^
- DST 30.00km
- Czas 01:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 10 grudnia 2012
...i Towarowa w kierunku Zawiszy.
Pojechałam do Arkadii spotkać się z moją ulubioną wiewiórką i kupić baterię do licznika, bo coś niewyraźnie wygląda. Reklamy polecają rutinoscorbin, ale ja lekarstw nie używam, więc tym bardziej nie będę nimi faszerować swojego sprzętu ;)
Przyjechałam i widzę stojące rowery. Górą nasi!
Niebieska damka, widać, że składana pod kogoś, z pozornie niepasującymi, ale starannie dobranymi elementami. Rzecz osobista i spersonalizowana. A obok mój rower ;)

Natomiast co do tytułu wpisu, to jest to cytat znany wszystkim Warszawiakom słuchającym radia. Co jakiś czas pojawiają się komunikaty o korkach. Owe występują na różnych ulicach i w różnych godzinach, ale ów fragment z mojego tytułu można powtarzać jak mantrę, w ciemno. Towarowa zawsze stoi w godzinach szczytu czy choćby wzgórza.
Oczywiście nie znaczy to, że rower również, bez przesady. Co ja mam stać w korku, jak jakiś samochód? ;)
Przyjechałam i widzę stojące rowery. Górą nasi!
Niebieska damka, widać, że składana pod kogoś, z pozornie niepasującymi, ale starannie dobranymi elementami. Rzecz osobista i spersonalizowana. A obok mój rower ;)

Arkadia. Rowery są.© Savil
Natomiast co do tytułu wpisu, to jest to cytat znany wszystkim Warszawiakom słuchającym radia. Co jakiś czas pojawiają się komunikaty o korkach. Owe występują na różnych ulicach i w różnych godzinach, ale ów fragment z mojego tytułu można powtarzać jak mantrę, w ciemno. Towarowa zawsze stoi w godzinach szczytu czy choćby wzgórza.
Oczywiście nie znaczy to, że rower również, bez przesady. Co ja mam stać w korku, jak jakiś samochód? ;)
- DST 11.00km
- Czas 00:33
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 9 grudnia 2012
Kategoria dom
Zimno, śnieg i kolejne katamarany
Zimno, bo mróz. Śnieg, bo napadał. A katamarany wujek buduje.
Ale zacznijmy ab ovo.
Pojechałam jak zwykle odwiedzić rodzinę, bo mam to szczęście, że mi się wyjątkowo udała i lubię spędzać z nimi czas. Poranny sms od mamy: "Jest poniżej -10 więc dziś bądź lamą".
Słowo wyjaśnienia - twierdzę powszechnie, że autobusami jeżdżą lamy, a ja - prawdziwa rowerzystka - jeżdżę rowerem. Mówię to oczywiście z przymrużeniem oka i głównie o sobie - jeśli ja muszę skorzystać z komunikacji, to twierdzę, że jadę jak ostatnia lama. Mama natomiast, jak to mamy mają w zwyczaju, martwo się, że jej dziecko zmarznie i próbowała mnie przekonać, żebym poniżej -10 nie jeździła.
Termometr wskazywał całe -9'C, czyli ciepło ;) Ubrałam się zatem w moje całkiem cywilne ubranie i pojechałam. Mama na mój widok zamarła ze zgrozą, ale zdjęłam rękawiczki i złapałam ją za przegub - dłoń miałam cieplejszą od niej. Wobec tej siły argumentów mama straciła punkt zaczepienia i przestała się martwić :)
W czasie dojazdu do rodziców minęłam jednego rowerzystę, w czasie powrotu też jedną. Ktoś jeździ, dobra nasza :)
Prymas od Zesłańców do Kasprzaka jest oczywiście nieodśnieżony. Dobrze się jedzie tylko w tunelu, tam śnieg nie napada, choćby chciał. Na szczęście jada po udeptanym śniegu tym rowerem nie jest aż tak tragiczna, jak jazda Pomidorkiem.
Jadę Lazurową, mijam S8, a z niej wyjeżdża motocyklista [płci niezidentyfikowanej] w stroju Mikołaja. Z kasku sterczy czapka. Dogoniłam go na światłach i posłałam mu [jej?] promienny uśmiech; ciekawe, czy zauważyło? Zielone, ja ruszam, motocykl dodaje gazu... silnik gaśnie. Prychnęłam śmiechem i pojechałam.
Po obiedzie pojechaliśmy do cioci i wujka [kolejna udana część rodziny].
Latem jeździmy tam często na rowerach. Najpierw namawiali nas na to rodzice [że zdrowo i w ogóle], a teraz namawiam ich ja ^^ Z różnym skutkiem. W niedzielę też oczywiście nieśmiało zaproponowałam, ale na zasadzie "dziś pewnie uważacie, że macie dobry pretekst do wykręcenia się?".
Wujek uznał, że na emeryturze ma wreszcie czas dla siebie, budował już wcześniej samochody i motocykle, a zawsze chciał się zająć produkcją katamaranów. No to się zajął. Buduje kolejne [możemy sobie porozmawiać o karbonie i żywicy ^^], sprzedaje te niedoskonałe [bo to jeszcze nie jest to i pomyślałem, że jeśli jednak maszt umocuję inaczej...] i kreatywny jest bardziej niż kilka firm na raz. Używa zwykłych, tanich rzeczy zamiast jakichś profesjonalnych, dedykowanych i drogich, ma już parę patentów na rozwiązania [i następne w drodze] i słuchanie go jest niezwykle inspirujące :)
I ciocine ciasto z jabłkami, om nom nom!
Ale zacznijmy ab ovo.
Pojechałam jak zwykle odwiedzić rodzinę, bo mam to szczęście, że mi się wyjątkowo udała i lubię spędzać z nimi czas. Poranny sms od mamy: "Jest poniżej -10 więc dziś bądź lamą".
Słowo wyjaśnienia - twierdzę powszechnie, że autobusami jeżdżą lamy, a ja - prawdziwa rowerzystka - jeżdżę rowerem. Mówię to oczywiście z przymrużeniem oka i głównie o sobie - jeśli ja muszę skorzystać z komunikacji, to twierdzę, że jadę jak ostatnia lama. Mama natomiast, jak to mamy mają w zwyczaju, martwo się, że jej dziecko zmarznie i próbowała mnie przekonać, żebym poniżej -10 nie jeździła.
Termometr wskazywał całe -9'C, czyli ciepło ;) Ubrałam się zatem w moje całkiem cywilne ubranie i pojechałam. Mama na mój widok zamarła ze zgrozą, ale zdjęłam rękawiczki i złapałam ją za przegub - dłoń miałam cieplejszą od niej. Wobec tej siły argumentów mama straciła punkt zaczepienia i przestała się martwić :)
W czasie dojazdu do rodziców minęłam jednego rowerzystę, w czasie powrotu też jedną. Ktoś jeździ, dobra nasza :)
Prymas od Zesłańców do Kasprzaka jest oczywiście nieodśnieżony. Dobrze się jedzie tylko w tunelu, tam śnieg nie napada, choćby chciał. Na szczęście jada po udeptanym śniegu tym rowerem nie jest aż tak tragiczna, jak jazda Pomidorkiem.
Jadę Lazurową, mijam S8, a z niej wyjeżdża motocyklista [płci niezidentyfikowanej] w stroju Mikołaja. Z kasku sterczy czapka. Dogoniłam go na światłach i posłałam mu [jej?] promienny uśmiech; ciekawe, czy zauważyło? Zielone, ja ruszam, motocykl dodaje gazu... silnik gaśnie. Prychnęłam śmiechem i pojechałam.
Po obiedzie pojechaliśmy do cioci i wujka [kolejna udana część rodziny].
Latem jeździmy tam często na rowerach. Najpierw namawiali nas na to rodzice [że zdrowo i w ogóle], a teraz namawiam ich ja ^^ Z różnym skutkiem. W niedzielę też oczywiście nieśmiało zaproponowałam, ale na zasadzie "dziś pewnie uważacie, że macie dobry pretekst do wykręcenia się?".
Wujek uznał, że na emeryturze ma wreszcie czas dla siebie, budował już wcześniej samochody i motocykle, a zawsze chciał się zająć produkcją katamaranów. No to się zajął. Buduje kolejne [możemy sobie porozmawiać o karbonie i żywicy ^^], sprzedaje te niedoskonałe [bo to jeszcze nie jest to i pomyślałem, że jeśli jednak maszt umocuję inaczej...] i kreatywny jest bardziej niż kilka firm na raz. Używa zwykłych, tanich rzeczy zamiast jakichś profesjonalnych, dedykowanych i drogich, ma już parę patentów na rozwiązania [i następne w drodze] i słuchanie go jest niezwykle inspirujące :)
I ciocine ciasto z jabłkami, om nom nom!
- DST 25.00km
- Czas 01:19
- VAVG 18.99km/h
- Temperatura -9.0°C
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 8 grudnia 2012
Strych Adriana
Adrian zaprosił ludzi na pizzę. Żeby na nią zasłużyć, należało uporządkować strych. Jeśli kojarzą wam się z tym wielkie zwały dawno zapomnianego wszystkiego, to słusznie. Praca była umiarkowanie ciężka, a zabawa przednia :)
Ania była w stanie poruszać się nim, ja już nie... :(


Rzeczy znosiliśmy w różne miejsca, zastawiając je wszystkie :)

Krążyliśmy z Drzimim między strychem a mieszkaniem, zastanawiając się co jest dla stałych klientów windy ;) Stworzyliśmy jakieś teorie o kamerze zliczającej przejazdy i zdobywaniu kolejnych punktów... Nic nie było :(
W oczekiwaniu na pizzę gospodarze zajęli się dzieckiem, a my zabawkami dziecka :D

Przeznaczony dla półtorarocznej Oli kącik dziecięcy z ciastoliną, kolorowanką i zabawkami. Każdy się nimi bawił, tylko nie Ola.
No dobrze, piwo nie było dla Oli, je już przyniosła sobie Ania ;)


Drzimi robi sobie Dziwkę. Wszelkich wrażliwych informuję, że to jego rower tak się nazywa ;)
Ola miała nadzieję, że dorwie się do swojej zabawki. Jak ładnie Drzimi jej tłumaczył konstrukcję roweru... żeby tylko nie ruszała ^^

Jak wiadomo Ania nie byłaby sobą, gdyby nie uwieczniała wszystkiego.

Oto Dziwka w pełnej krasie :)

A równolegle, w innym kąciku, pracowałam ja :) Napisy dedykuję Maratonce, którą wielbię i Morsowi, mojemu najwierniejszemu czytelnikowi :)
Ania była w stanie poruszać się nim, ja już nie... :(


Rzeczy znosiliśmy w różne miejsca, zastawiając je wszystkie :)
Krążyliśmy z Drzimim między strychem a mieszkaniem, zastanawiając się co jest dla stałych klientów windy ;) Stworzyliśmy jakieś teorie o kamerze zliczającej przejazdy i zdobywaniu kolejnych punktów... Nic nie było :(
W oczekiwaniu na pizzę gospodarze zajęli się dzieckiem, a my zabawkami dziecka :D

Metody wychowawcze© Savil
Przeznaczony dla półtorarocznej Oli kącik dziecięcy z ciastoliną, kolorowanką i zabawkami. Każdy się nimi bawił, tylko nie Ola.
No dobrze, piwo nie było dla Oli, je już przyniosła sobie Ania ;)

Kącik dziecięcy© Savil
Drzimi robi sobie Dziwkę. Wszelkich wrażliwych informuję, że to jego rower tak się nazywa ;)

Drzimi przy pracy© Savil
Ola miała nadzieję, że dorwie się do swojej zabawki. Jak ładnie Drzimi jej tłumaczył konstrukcję roweru... żeby tylko nie ruszała ^^

Wujku, mogę pomóc?© Savil
Jak wiadomo Ania nie byłaby sobą, gdyby nie uwieczniała wszystkiego.

Ania jest Anią© Savil
Oto Dziwka w pełnej krasie :)

Dziwka. Rower!© Savil
A równolegle, w innym kąciku, pracowałam ja :) Napisy dedykuję Maratonce, którą wielbię i Morsowi, mojemu najwierniejszemu czytelnikowi :)

Dedykacja.© Savil
- DST 21.00km
- Czas 01:00
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 6 grudnia 2012
Kategoria chór, rowerowanie
Top 10! :D Próba, kalendarz, Czarny, jednak nie do końca umiem driftować
Najpierw muszę się pochwalić - trafiłam na główną BS do Top 10 kobiet! :D Dumna jestem niezmiernie :) Pedałuję uczciwie w grudniu, mimo śniegu i mrozu. Tak sądziłam, że kiedy zrobi się zimno, to od razu skoczę w generalce. I faktycznie - w całorocznej długo byłam 57., a teraz 50. - czyli w pierwszej 50. ^.^

Zdjęcie z imageshack, bo ten głupek PhotoBS nie pozwala u siebie wrzucać niczego poza zdjęciami. I jeszcze każe każde opisywać. >.< Używam go tylko dlatego, że ma wygodne linki do BS, ale często zdradzam z imageshackiem.
Wychodzę na próbę, jadę z rowerem windą, ta zatrzymuje się na 3. piętrze. Sąsiadka zagląda niepewnie: zmieszczę się? Obejrzawszy rower postanowiła pójść piechotą. Miała uroczą, misiową czapkę - nad czołem pyszczek i dwa pompony jako uszy ^.^
Parter, drzwi same się otwierają, ta sama sąsiadka trzyma mi je z uśmiechem.
- Jakbyśmy się już gdzieś widziały. - spojrzałam na nią z namysłem.
- Tak, też poznaję. - zaśmiała się.
- Ja poznałam po czapce, jest urocza!
- A dziękuję. - ucieszyła się sąsiadka i poszła. Od razu obu nam weselej :)
Po próbie wstąpiłam do Złotych celem poszukania kalendarzy. Kalendarzy używam trzech:
- ściennego, który każdy może mi kupić w prezencie, poznawszy preferencje,
- kieszonkowego/zeszytowatego, który muszę sobie kupić sama, bo tylko ja ogarniam wszystkie preferencje, jedynie słuszne rozwiązania i subtelności,
- codzienny zdzierak, jak wyżej.
Parkuję koło drugoego roweru, bo mimo późnej pory i kiepskiej pogody [zimno, pada] jakiś rower już tam stał zgodnie z tradycją. Tradycja mówi, że w godzinach otwarcia pod Złotymi przy barierce zawsze musi być przypięty jakiś rower.
Ale takiego cuda to ja jeszcze nie widziałam. Rower bez siodełka [do akrobacji?]... z mocowaniem na koszyk. Zaparkowany pod Złotymi. Rządzi!

Chciałam jak zwykle przypiąć się do tych grubszych prętów, a wszystkie nagle obrosły choinkami... No to przypięłam jeszcze choinkę, żeby była bezpieczniejsza. Jak dobrze mieć LS4 :)

Na jakość zdjęć miał wpływ mróz i rękawice narciarskie, uprzedzam ;)
Wracam sobie Jerozolimskimi, zwalniam, bo światła, mój pas ma korek, chcę zmienić, kiedy samochód obok przejedzie... Jezdnia jest czarna, sucha, mróz. Prawie nigdzie nie jest śliska. Poza miejscem, w którym zdecydowałam się hamować.
Pamiętacie, jak chwaliłam się, że umiem driftować? Otóż muszę zaktualizować te informacje: nie umiem. Umiem go tylko przeżyć bez szkód własnych i otoczenia.
Hamuję, a tylne koło zaczyna tańczyć. Ratunku! Niesie mnie w lewo. Owszem, chciałam tam skręcić, ale nie pod samochód! Ścisnęłam przednią klamkę, usadziłam narowistego rumaka w miejscu i stwierdziłam, że jednak nawierzchni nie można ufać. I że albo hamuję albo skręcam.
Wróciłam, przebrałam się, rozgrzałam przemarznięte dłonie, wyjęłam maśło z lodówki, żeby się ciepliło, włączyłam skype... Olaf. Jedzie odebrać Czarnego z Arkadii, czy pojadę z nim? Bdziaaa, nie chce mi się!
No dobra, jadę :)
Nawet po drodze jakiś rower widziałam, płeć jeźdźca była w tych warunkach i stroju kompletnie nierozpoznawalna. W końcu kiedy wracaliśmy już z Olafem i na widok młodej dwójki bawiącej się chyba w chowanego Olaf krzyknął "raz, dwa, trzy, szukam!", to w odpowiedzi usłyszeliśmy "ej, chłopaki!" :) Ale żeby w stroju zimowym rozpoznać we mnie kobietę, należy podejść i zajrzeć mi w dziób. ;) Chyba, że jest wściekły mróz, wtedy jeżdżę w długiej spódnicy :)
Z racji padającego lepkiego, białego, mokrego *****, które wszyscy rozjeżdżaliśmy na bieżąco, jezdnie były mokre. Ja z błotnikami jechałam sobie like a boss, a Olaf miał czarne spodnie, portki Czarnego natomiast były jasne. Wiecie, jak wygląda ślad na tyłku od braku błotników? :D
- Czarny, przy tak jasnych spodniach mógłbyś chcieć mieć błotniki!
- Ale nie mam, te spodnie są do brudzenia.
- Widzę!
- Cieszę się jednak, że ci się mój tyłek podoba, skoro ciągle na niego patrzysz.
- Owszem, dostarcza mi dużo radości.
Tak to gaworząc radośnie dojechaliśmy do niego.
Powrót i plotki z Olafem. W tym o moim chórze.
- Bo ja śpiewam drugim altem.
- Czyli?
- Najniższym głosem damskim.
- Basem?
- Nie, bas jest męski. Damski jest alt.
- Ale niski?
- Najniższy.
- Nisko to bas.
- Tak, basem...
Zeszło na muzykę. Olaf ucierpiał na chwilowe zmrożenie mózgu.
- Jak się nazywa bębniarz?
- Ale który?
- No, ten który bębni...
- Na świecie jest mnóstwo bębniarzy.
- Ale ten z zespołu... No, ma drewniane pałeczki i uderza nimi w talerze?
- Perkusista?
- O, właśnie!

Zdjęcie z imageshack, bo ten głupek PhotoBS nie pozwala u siebie wrzucać niczego poza zdjęciami. I jeszcze każe każde opisywać. >.< Używam go tylko dlatego, że ma wygodne linki do BS, ale często zdradzam z imageshackiem.
Wychodzę na próbę, jadę z rowerem windą, ta zatrzymuje się na 3. piętrze. Sąsiadka zagląda niepewnie: zmieszczę się? Obejrzawszy rower postanowiła pójść piechotą. Miała uroczą, misiową czapkę - nad czołem pyszczek i dwa pompony jako uszy ^.^
Parter, drzwi same się otwierają, ta sama sąsiadka trzyma mi je z uśmiechem.
- Jakbyśmy się już gdzieś widziały. - spojrzałam na nią z namysłem.
- Tak, też poznaję. - zaśmiała się.
- Ja poznałam po czapce, jest urocza!
- A dziękuję. - ucieszyła się sąsiadka i poszła. Od razu obu nam weselej :)
Po próbie wstąpiłam do Złotych celem poszukania kalendarzy. Kalendarzy używam trzech:
- ściennego, który każdy może mi kupić w prezencie, poznawszy preferencje,
- kieszonkowego/zeszytowatego, który muszę sobie kupić sama, bo tylko ja ogarniam wszystkie preferencje, jedynie słuszne rozwiązania i subtelności,
- codzienny zdzierak, jak wyżej.
Parkuję koło drugoego roweru, bo mimo późnej pory i kiepskiej pogody [zimno, pada] jakiś rower już tam stał zgodnie z tradycją. Tradycja mówi, że w godzinach otwarcia pod Złotymi przy barierce zawsze musi być przypięty jakiś rower.
Ale takiego cuda to ja jeszcze nie widziałam. Rower bez siodełka [do akrobacji?]... z mocowaniem na koszyk. Zaparkowany pod Złotymi. Rządzi!

NIR pod Złotymi© Savil
Chciałam jak zwykle przypiąć się do tych grubszych prętów, a wszystkie nagle obrosły choinkami... No to przypięłam jeszcze choinkę, żeby była bezpieczniejsza. Jak dobrze mieć LS4 :)

Przypięta choinka© Savil
Na jakość zdjęć miał wpływ mróz i rękawice narciarskie, uprzedzam ;)
Wracam sobie Jerozolimskimi, zwalniam, bo światła, mój pas ma korek, chcę zmienić, kiedy samochód obok przejedzie... Jezdnia jest czarna, sucha, mróz. Prawie nigdzie nie jest śliska. Poza miejscem, w którym zdecydowałam się hamować.
Pamiętacie, jak chwaliłam się, że umiem driftować? Otóż muszę zaktualizować te informacje: nie umiem. Umiem go tylko przeżyć bez szkód własnych i otoczenia.
Hamuję, a tylne koło zaczyna tańczyć. Ratunku! Niesie mnie w lewo. Owszem, chciałam tam skręcić, ale nie pod samochód! Ścisnęłam przednią klamkę, usadziłam narowistego rumaka w miejscu i stwierdziłam, że jednak nawierzchni nie można ufać. I że albo hamuję albo skręcam.
Wróciłam, przebrałam się, rozgrzałam przemarznięte dłonie, wyjęłam maśło z lodówki, żeby się ciepliło, włączyłam skype... Olaf. Jedzie odebrać Czarnego z Arkadii, czy pojadę z nim? Bdziaaa, nie chce mi się!
No dobra, jadę :)
Nawet po drodze jakiś rower widziałam, płeć jeźdźca była w tych warunkach i stroju kompletnie nierozpoznawalna. W końcu kiedy wracaliśmy już z Olafem i na widok młodej dwójki bawiącej się chyba w chowanego Olaf krzyknął "raz, dwa, trzy, szukam!", to w odpowiedzi usłyszeliśmy "ej, chłopaki!" :) Ale żeby w stroju zimowym rozpoznać we mnie kobietę, należy podejść i zajrzeć mi w dziób. ;) Chyba, że jest wściekły mróz, wtedy jeżdżę w długiej spódnicy :)
Z racji padającego lepkiego, białego, mokrego *****, które wszyscy rozjeżdżaliśmy na bieżąco, jezdnie były mokre. Ja z błotnikami jechałam sobie like a boss, a Olaf miał czarne spodnie, portki Czarnego natomiast były jasne. Wiecie, jak wygląda ślad na tyłku od braku błotników? :D
- Czarny, przy tak jasnych spodniach mógłbyś chcieć mieć błotniki!
- Ale nie mam, te spodnie są do brudzenia.
- Widzę!
- Cieszę się jednak, że ci się mój tyłek podoba, skoro ciągle na niego patrzysz.
- Owszem, dostarcza mi dużo radości.
Tak to gaworząc radośnie dojechaliśmy do niego.
Powrót i plotki z Olafem. W tym o moim chórze.
- Bo ja śpiewam drugim altem.
- Czyli?
- Najniższym głosem damskim.
- Basem?
- Nie, bas jest męski. Damski jest alt.
- Ale niski?
- Najniższy.
- Nisko to bas.
- Tak, basem...
Zeszło na muzykę. Olaf ucierpiał na chwilowe zmrożenie mózgu.
- Jak się nazywa bębniarz?
- Ale który?
- No, ten który bębni...
- Na świecie jest mnóstwo bębniarzy.
- Ale ten z zespołu... No, ma drewniane pałeczki i uderza nimi w talerze?
- Perkusista?
- O, właśnie!
- DST 32.50km
- Czas 01:35
- VAVG 20.53km/h
- Temperatura -3.0°C
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze
Dom, chór
Najpierw do domu, bo rodzinę trzeba odwiedzić, tęsknią. ;)
Myślałam, że będzie zimniej, a tu pogoda całkiem sympatyczna. Trochę poprószyło czegoś białego, ale w ilościach tak minimalnych, że mu wybaczyłam.
Wmordewind niestety był straszny, do tego stopnia, że nie jechałam Połczyńską [bo z taką prędkością to wstyd się pokazać], tylko Redutową do Górczewskiej i dalej ścieżką.
Rowerzyści byli, płci obojga. Kiedy wracałam również, i tylko jeden nie miał jednej lampki, reszta świeciła aż miło :)
Skrzyżowanie Górczewskiej z Powstańcami, okolica przystanku autobusowego na Górczewskiej w stronę Lazurowej. Stoi jakaś krowa terenowa, na przystanku, zajmując cały chodnik. Należał się karny k? Należał :) Otoczenie przyjęło rzecz entuzjastycznie :)
Pochwaliłam się tym tacie i siostrze, poinformowawszy o technikach przyklejania: albo centralnie na szybie, niech wszyscy widzą, albo subtelniej a złośliwie - na lusterku, żeby zobaczył dopiero próbując ruszyć.
- Albo i tu i tu. - stwierdził tata. Sam kierowca, ale sensowny. Lubię moją rodzinę :)
Notabene opowieść parę razy mi rodziciel przerywał każąc zwolnić. Bo faktycznie, kiedy próbuję mówić tak szybko jak myślę, staję się dość niezrozumiała. Nie całkiem, bo 5 lat śpiewu robią swoje, ale mówię zdecydowanie za szybko.
- Ty ją rozumiesz? - spytał tata siostrę.
- ...? - zastanowiła się siostra. - Ja po prostu wiem co ona myśli i co chce powiedzieć. - stwierdziła w końcu.
Bo na tym etapie posługujemy się już formą telepatii, rozumiejąc się wpół słowa i myśli. Częste są dialogi:
- A słyszałaś...
- Tak, jak mogli?!
I rodzice mrugają oczami, a my obie wiemy, że mówimy o podpaleniu tęczy na Zbawicielu. Bo przy tej wzajemnej znajomości i zażyłości dany czynnik wywołuje u nas te same myśli i skojarzenia, i już po tonie i minie widać o co chodzi.
Wiatr miał na tyle przyzwoitości, żeby się utrzymać do kiedy wracałam, więc podróż do mnie była miła - wiatr w plecy albo wcale :)
Przypięłam rower na dole, wpadłam do domu, wydrukowałam trochę nut i pognałam na próbę. Poziom dziś był początkujący, bo sporo nowych altów. Śpiewałyśmy moje ulubione Los Reyes Magos ^.^
Potem spotkałam się z jednym znajomym, popodziwialiśmy światełka przez szybkę, bo na dworze było zimno, a ja ubrana na jazdę, nie na stanie/chodzenie.
Skończyliśmy przed 23, więc wpadłam jeszcze pod Metropolitan, bo a nuż jakiś zapomniany NR-owiec się tam zawieruszył? Ale nie zawieruszył, tylko śnieg zaczął coraz mocniej sypać. Co on tam robił, grudzień mamy, czy jak?

Pod metrem pustki, śnieg, hula wiatr. Obowiązkowa choinka i lampki. Podoba mi się to niezmiernie, zachwycam się co w Centrum jestem :)
Chcę ja sobie skręcić z Krakowskiego w Senatorską w lewo, ręką macham wyraźnie, a tu mnie jakiś idiota z lewej wyprzedza. I to, co gorsza, rowerzysta! Szkoda, że jakiegoś kija nie miałam, żeby go w tyłek dźgnąć.
Kiedy wracałam, padało już porządnie. I to jakby nie śnieg, tylko... grad? Takie twarde, białe kulki to nie śnieg, prawda? Padało mi toto centralnie w dziób. Zachwycona, jak się domyślacie, nie byłam. Ale jednocześnie była jakaś satysfakcja. Że zimno, że wieje, że grad, a ja jadę :) I nie tylko ja, bo różnych rowerzystów mijałam. Górą nasi! :)
Myślałam, że będzie zimniej, a tu pogoda całkiem sympatyczna. Trochę poprószyło czegoś białego, ale w ilościach tak minimalnych, że mu wybaczyłam.
Wmordewind niestety był straszny, do tego stopnia, że nie jechałam Połczyńską [bo z taką prędkością to wstyd się pokazać], tylko Redutową do Górczewskiej i dalej ścieżką.
Rowerzyści byli, płci obojga. Kiedy wracałam również, i tylko jeden nie miał jednej lampki, reszta świeciła aż miło :)
Skrzyżowanie Górczewskiej z Powstańcami, okolica przystanku autobusowego na Górczewskiej w stronę Lazurowej. Stoi jakaś krowa terenowa, na przystanku, zajmując cały chodnik. Należał się karny k? Należał :) Otoczenie przyjęło rzecz entuzjastycznie :)
Pochwaliłam się tym tacie i siostrze, poinformowawszy o technikach przyklejania: albo centralnie na szybie, niech wszyscy widzą, albo subtelniej a złośliwie - na lusterku, żeby zobaczył dopiero próbując ruszyć.
- Albo i tu i tu. - stwierdził tata. Sam kierowca, ale sensowny. Lubię moją rodzinę :)
Notabene opowieść parę razy mi rodziciel przerywał każąc zwolnić. Bo faktycznie, kiedy próbuję mówić tak szybko jak myślę, staję się dość niezrozumiała. Nie całkiem, bo 5 lat śpiewu robią swoje, ale mówię zdecydowanie za szybko.
- Ty ją rozumiesz? - spytał tata siostrę.
- ...? - zastanowiła się siostra. - Ja po prostu wiem co ona myśli i co chce powiedzieć. - stwierdziła w końcu.
Bo na tym etapie posługujemy się już formą telepatii, rozumiejąc się wpół słowa i myśli. Częste są dialogi:
- A słyszałaś...
- Tak, jak mogli?!
I rodzice mrugają oczami, a my obie wiemy, że mówimy o podpaleniu tęczy na Zbawicielu. Bo przy tej wzajemnej znajomości i zażyłości dany czynnik wywołuje u nas te same myśli i skojarzenia, i już po tonie i minie widać o co chodzi.
Wiatr miał na tyle przyzwoitości, żeby się utrzymać do kiedy wracałam, więc podróż do mnie była miła - wiatr w plecy albo wcale :)
Przypięłam rower na dole, wpadłam do domu, wydrukowałam trochę nut i pognałam na próbę. Poziom dziś był początkujący, bo sporo nowych altów. Śpiewałyśmy moje ulubione Los Reyes Magos ^.^
Potem spotkałam się z jednym znajomym, popodziwialiśmy światełka przez szybkę, bo na dworze było zimno, a ja ubrana na jazdę, nie na stanie/chodzenie.
Skończyliśmy przed 23, więc wpadłam jeszcze pod Metropolitan, bo a nuż jakiś zapomniany NR-owiec się tam zawieruszył? Ale nie zawieruszył, tylko śnieg zaczął coraz mocniej sypać. Co on tam robił, grudzień mamy, czy jak?

Metropolitan© Savil
Pod metrem pustki, śnieg, hula wiatr. Obowiązkowa choinka i lampki. Podoba mi się to niezmiernie, zachwycam się co w Centrum jestem :)
Chcę ja sobie skręcić z Krakowskiego w Senatorską w lewo, ręką macham wyraźnie, a tu mnie jakiś idiota z lewej wyprzedza. I to, co gorsza, rowerzysta! Szkoda, że jakiegoś kija nie miałam, żeby go w tyłek dźgnąć.
Kiedy wracałam, padało już porządnie. I to jakby nie śnieg, tylko... grad? Takie twarde, białe kulki to nie śnieg, prawda? Padało mi toto centralnie w dziób. Zachwycona, jak się domyślacie, nie byłam. Ale jednocześnie była jakaś satysfakcja. Że zimno, że wieje, że grad, a ja jadę :) I nie tylko ja, bo różnych rowerzystów mijałam. Górą nasi! :)
- DST 37.00km
- Czas 01:50
- VAVG 20.18km/h
- Sprzęt Moja
- Aktywność Jazda na rowerze