Informacje

  • Wszystkie kilometry: 8003.74 km
  • Km w terenie: 0.00 km (0.00%)
  • Czas na rowerze: 18d 08h 07m
  • Prędkość średnia: 18.13 km/h
  • Suma w górę: 60 m
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Savil.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Piątek, 2 listopada 2012 Kategoria wwsi

lewart

  • DST 11.00km
  • Czas 00:33
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 listopada 2012 Kategoria dom

Rodzice

Wmodrewind straszny. Z deszczem w dodatku, który to jednak deszcz udało mi się przeczekać u rodziców. Miałam wrócić wcześniej, ale po pierwsze lało [z wichurą, jakby sam deszcz nie przeszkadzał wystarczająco], a poza tym mama wszywała mi gumkę w spodnie, które w pasie odstawały, jakby robione były na nie wiem kogo. Nogawki wąskie i akurat na mnie, a w pasie hula wiatr. No, już nie pohula.
Sama nie ryzykowałam wszycia tam czegokolwiek, gdyż pośród moich rozlicznych zalet zabrakło niestety miejsca dla szycia. Kto widział moje ręczniki z przyszytymi wieszaczkami ten wie, czemu nie zabieram się za nic poważniejszego ;)
  • DST 25.00km
  • Czas 01:19
  • VAVG 18.99km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 31 października 2012 Kategoria dom

Wawrzyszew, dom, kino

Samhain, czas odwiedzić groby. Ostatniego dnia października po zachodzie słońca zaczyna się święto zmarłych. Tego dnia, tej nocy zasłona między światem żywych i umarłych jest najcieńsza. Przynosimy zmarłym kwiaty w prezencie i palimy ognie, symbol życia, pamięci i duszy.
Ta pogańska tradycja sięga kilku tysięcy lat i wciąż jest kultywowana. Co prawda później niektóre młode religie próbowały ją przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, dopisując własną symbolikę, ale nie udało im się to do końca. Ludzie wciąż wiedzą, że zmarłym poświęcony jest 1 XI, a nie nowomodny wymysł, czyli Zaduszki. Samhain, czy Dziady - zaczynają się 31 X o zmroku i trwają do następnego zachodu słońca.

Pojechałam zatem na Wawrzyszew, oglądając sobie interesujące korki po drodze. [znowu jakaś Masa Krytyczna samochodów? ile można, nie nudzi im się jeszcze?]
Przystanek na skrzyżowaniu Powstańców i Conrada, świetne miejsce na zepsucie się autobusu. Stoi zatem, mruga bezradnie awaryjnymi. Za nim drugi autobus, wypuszczający pieszych na trawnik i ścieżkę dla rowerów [wybaczam mu to, bo nie ma gdzie indziej stanąć]. Za autobusem ja, za mną parę samochodów, pasem obok sunie sznur aut. Nie napisałam "jedzie", gdyż byłoby to pewnym nadużyciem, niemniej jednak porusza się do przodu. Autobus wydał, pobrał i mruga lewym kierunkowskazem, że chce wyjechać z zatoczki.
I tak sobie mruga, a samochody obok pełzną nieprzerwanym strumieniem. No pchaj się, pomyślałam, jesteś w prawie, ruszając z przystanku masz pierwszeństwo. Kierowca widać odebrał przekaz telepatyczny, albo sam uznał, że faktycznie ma prawo. A ci obok są przywiązani, jeśli nie do przepisów, to przynajmniej do swojej karoserii. Zwłaszcza, że ewentualna stłuczka byłaby z ich winy. I wreszcie po prostu zaczął jechać, a auta obok same uznały, że z wieku mu i urzędu ten zaszczyt należy, a na pewno z masy i wielkości. Śmignęłam sobie za nim i ja, mając potem do dyspozycji specjalny pas tylko dla siebie - parkowanie na jezdni to dobra rzecz dla rowerzystów :)

Na Wawrzyszewie korek, wszędzie samochody, miejsca parkingowe i nie-parkingowe pozajmowane... Biedactwa, użaliła się obłudnie Savil, przypinając rower do znaku tuż pod bramą.
Spontaniczny atak sklerozy, czyli ojej, nie mam zapałek. Na szczęście na ziemi leży jakiś patyczek [nic, że mokry], a na grobie obok pali się znicz. Bycie harcerką [kilkanaście lat temu, ale zawsze] zobowiązuje, zapaliłam swoje znicze :)
Kwiaty na grobie mocno oklapły od śniegu [leżąc promieniście i nieszczęśliwie], więc wyjęłam je z ziemi, urwałam te gałązki, które jeszcze ładnie wyglądały i wetknęłam w dwóch małych klombikach, ładnie wyszło.

Przesłona wspomnień © Savil


Oogrzej się w blasku © Savil


Potem wstąpiłam do domu na obiad. Szybko i przelotem, bo byliśmy umówieni na rodzinne kino. Co jakiś czas mamy takie wyjście - kiedy mamie uda się nas zmusić do zgodzenia się na jakiś film i znalezienia czasu wszyscy na raz ;) W domu babcia z nieśmiertelnym pytaniem
- Ale dziś chyba już nie rowerem?
- Rowerem oczywiście, a czymże?
- I będziesz nim po cmentarzu jeździć?
- Nie, już byłam i przypięłam go przed wejściem.
- I nikt ci go nie gwizdnie?
- Mam dobre zapięcie, nie pójdzie niczym poniżej szlifierki kątowej.
Babcia zamilkła, nie do końca przekonana, ale trudno kłócić się nie wiedząc, czym właściwie jest ta szlifierka ;) I tak postęp, już nie kwestionowała pełni moich władz umysłowych [pewnie straciła nadzieję ;)].

Po obiedzie do kina, Cinema City Bemowo. Tam jeszcze grano Zakochanych w Rzymie, na których uparła się siostra [Penelope Cruz!], chciała mama [Woody Allen] i zgodził tata [wszystko mi jedno].
Przypięłam się do stojaka i rozglądam - tu sklep, tam parking, a gdzie kino? Koniec języka za przewodnika, ludzi mnóstwo.
- Przepraszam pana, czy kino jest tam? <wskazanie kierunku>
- Kino, proszę pani, to tu jest wszędzie. Ale filmy tam wyświetlają. :)

Film... cóż. Za Allenem specjalnie nie przepadam. Słoneczny Rzym byłby śliczny, gdyby nie koszmarnie skaczący obraz z kamery, aż trzeba było odwracać wzrok, tak męczyło.
Podobały mi się trzy postacie: Phyllis [żona Allena] - za zachowanie i kapitalne komentarze. Anna [Penelope], bo dostała taką rolę, że musiałaby się bardzo postarać, aby ją zepsuć. I komentator, który powinien występować w każdej komedii romantycznej. Jeden z niewielu trzeźwo oceniających sytuację, ale co z tego, skoro ten młody ciołek wcale go nie słuchał.

Potem szybko do domu i szykować się na wieczorną imprezę, Vampiriada edycja Helloween :) O niej już pisać nie będę, bo a nuż czytają to nieletni? ;)

I tak zrobiłam 37 km. Akurat potrzebowałam do dopełnienia października, żeby mieć chociaż te 500 km :)
  • DST 37.60km
  • Czas 01:52
  • VAVG 20.14km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 29 października 2012 Kategoria rowerowanie, zakupy

Biedr, Arkadia - Czarny

Najpierw po zakupy. Temperatura nie może się zdecydować po której stronie zera się okopać, wreszcie siada okrakiem na barykadzie i sterczy jak kto głupi.
Przypinam się pod sklepem do znaku, za mną do następnego przypina się kolejny rowerzysta - górą nasi! Duże ilości mleka, mąka, rzeczy, to wymaga już sakwy. Bo przecież nie samochodu ;)

Nie jest naprawdę zimno, dopóki Savil chwali się nogami ;) Chciałam zrobić sobie zdjęcie pod sklepem, ale Nikita stwierdziła, że na głodniaka to ona nie pracuje. Nie ma to jak wziąć aparat bez baterii XD
A że z cięższymi zakupami wchodzę na dwa [przypinam rower pod blokiem, wnoszę zakupy, wnoszę rower], to wracając po rower nakarmiłam Nikitę i krzywo, bo sama, ale udokumentowałam jeżdżenie ;)



A wnoszę na dwa, bo moje szczęście waży jakieś 16,7 kg, tak przynajmniej pokazała waga kiedyś tam. Do tego ciężki u-lock, koszyk z zakupami i sakwa... W sumie 25 kg co najmniej, rozłożone dość nieporęcznie. Wniesienie tego po schodach na pierwsze piętro [bo po co komu winda od parteru?] jest koszmarnie niewygodne, nie widzę potrzeby się męczyć.

Potem Ania rzuciła na fb hasło: rower! Czarny odpowiedział odzewem: Arkadia! Ania pomarudziła o późnej porze i spaniu, ja natomiast podłapałam hasło. W końcu brakowało mi jeszcze 60 km w tym miesiącu, bo zejść poniżej 500 km byłoby naprawdę głupio ;) Zadeklarowałam odbiór.
ICM zapowiadał lekki mróz i śnieg. Pogoda stwierdziła, że nie chce jej się zbytnio chłodzić i uraczyła nas najgłupszą możliwą temperaturą: -0,2'C. I marznącą mżawką.

Do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy chce mi się iść, ale w końcu uznałam, że skoro się zapowiedziałam, to należy. No i kilometrów brakuje.
Jechałam wyjątkowo lekkim rowerem. Bo brałam ze sobą tylko zapasowe baterie i komórkę, więc koszyk niepotrzebny. A i roweru zostawiać nie planowałam [po Czarnego, odprowadzić go do domu, wrócić, nawet z siodełka nie schodzić, bo zamoknie ;)], więc u-lock odpada.

Zanim dotarłam do Arkadii, byłam już mokra z wierzchu i z mokrymi łokciami [tam mi kurtka przemiękła na zgięciach]. Czarny nie zwątpił we mnie na szczęście, był i od razu ruszyliśmy w drogę.
Mżyło cały czas, a bodajby ją. Trochę porozmawialiśmy, trochę pomokliśmy w ciszy ;) Ja z pełnymi błotnikami jechałam sobie czyściutka i mokra tylko od strony nieba. Czarny pyta mnie na którychś światłach:
- Mam mokry tyłek? - wypina się uczynnie.
Obejrzałam zatem odwrotną stronę Czarnego medalu.
- Masz mokry środek owego. Ale możesz się tłumaczyć, że to od wody z koła. ;)

Odstawiłam kolegę do domu i wróciłam najprostszą [pod względem nawierzchni] drogą. Akurat pętla 20 km, bardzo ładnie. Mogę częściej Czarnego odprowadzać, ucieszy się pewnie ;)

Dojeżdżam powoli, czekam na światłach przy Banacha, rozglądam się, słyszę trzaski... To pęka mi warstwa lodu na kurtce XD
W domu zostawiłam niecnie rower na klatce schodowej [przy otwartych drzwiach rzecz jasna] i wyczyniałam kompletny cyrk z ubraniami, zwłaszcza kurtką. Skruszyć i strzepnąć cienką warstewkę lodu ile się da, nie nakapać sobie na buty, wyjąć komórkę i baterie z kurtki nie zamoczywszy ich, zdjąć buty, nie wdepnąć w kałuże, zdjąć spodnie z mokrymi nogawkami, jakimś cudem mieć pod nimi suche rajtuzy... Co mogło poszło na kaloryfer, licznik i lampki wytarłam, rower grzecznie ociekał przed drzwiami.
Potem jeszcze wytarłam największe kałuże gazetami, bo jednak są jakieś granice bałaganienia na klatce. I oczywiście rzuciłam się na kolację ;)
  • DST 22.60km
  • Czas 01:07
  • VAVG 20.24km/h
  • Temperatura -0.2°C
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 października 2012 Kategoria dom

Rodzice, porządki na DDR ;)

Zimno. Ale nie aż tak bardzo. W dzień to już w ogóle - było powyżej zera, więc co to dla mnie ;) Miałam tylko pewne obawy czy odśnieżono mi ścieżkę koło tunelu Prymasa [tam zimą zawsze leży śnieg na całej szerokości], ale - o dziwo, nie było białego paskudztwa. Może stopniało?

Nie jest źle, widziałam paru rowerzystów :) Jako, że zrobiło się zimniej, to założyłam pod cienką wiatrówkę jeszcze koszulę oprócz koszulki z krótkim rękawem. I dwie pary ciepłych rajstop - bo spodnie mam wszystkie z na tyle szerokimi nogawkami, żeby musieć je spinać, niewygodne. A nogi mam na szczęście na tyle szczupłe, żeby wyglądały dobrze nawet w grubym stroju ;)

Po drodze na ścieżce wzdłuż Kocjana minęłam wielką gałąź zajmującą prawie całą jej szerokość. Zignorowałam, bo niezadowolenie mamy wypływające z opóźnienia jest gorsze niż wszystkie gałęzie świata ;) Mama jest kochana i w ogóle, ale ja się zwykle strasznie grzebię z wyjściem w niedzielę rano i tak jakoś... No w każdym razie wolałam się śpieszyć ;)

U rodziców obejrzałam na Discovery Science dwa ciekawe programy - o burzach słonecznych i jak bezradni wobec nich jesteśmy [prowadzący pokazywali eksperymenty - jak między innymi można się chronić przed wyładowaniami - fascynująca rzecz, też chcę coś takiego robić! *.*], oraz o działaniu mózgu i wspomnień - jak wymazać fragment pamięci długotrwałej. Cóż, jesteśmy istotami biologicznymi - bardziej, niż byśmy chcieli. Chemicznie i fizycznie można zmienić nam mózg, osobowość, charakter... Ups. Ale to daje również nadzieję - wiele możemy zdziałać sami ze sobą. Wystarczy chcieć i starać się. To na ogół proces bolesny i brutalny, ale skuteczny. I warto.

Wracałam we mgle i mrozie. U nas -4'C, na Ochocie -1,7'C. Początkowo mgła taka, że widoczność była ograniczona do kilkudziesięciu metrów. Samochód najpierw słyszałam, potem widziałam. Tak, mówię o światłach samochodu. [jak również o tym, że słuch mam lepszy niż wzrok ;)]
Wracając spotkałam ten sam konar, co poprzednio. No dobra, wypadałoby go uprzątnąć. Zawalidroga okazała się dwiema gałęziami. Mniejszą odciągnęłam z pewnym trudem i zaczęłam się szarpać z większą. Zobaczył to jakiś biegacz, chwycił z drugiej strony i wespół w zespół, by żądz moc móc wzmóc... że co? Jakie żądze, nie przy tej temperaturze i stopniu okutania. ;) Odciągnęliśmy wspólnie konar i nawet nie uśnieżyliśmy się za bardzo.

Im dalej w cywilizację tym mniej mgły. Niby dobrze, bo bezpieczniej [chociaż moja tylna lampka dawała radę], ale... Lubię mgłę. Świat jest wtedy śliczny :) No i cieplej - na początku Połczyńskiej [tam mi się zwykle robi ciepło] zmieniłam rękawiczki z narciarskich na zwykłe.

Do domu dojechałam ciepła i zadowolona. Trochę tylko mi stopy zmarzły [też jak zwykle], ale po wejściu i zdjęciu butów natychmiast się rozgrzały :)
  • DST 25.00km
  • Czas 01:19
  • VAVG 18.99km/h
  • Temperatura 0.0°C
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 października 2012 Kategoria Masa, zakupy

Lidl i Masa :)

Najpierw Lidl, bo w gazetce wyczytałam, że mają tanią mozarellę i suszone pomidory. I faktycznie - mieli, nabyłam, cała kolejka przede mną i za mną takoż co najmniej jeden z owych produktów miała. Om nom nom :)
Mój "ulubiony" kawałek kiepskiej DDR wzdłuż Grójeckiej - zawsze zastawiony zaparkowanymi samochodami. Karny, karny... :D
Jadę ja sobie, w grubych rajstopach i wełnianych krótkich spodenkach [ciepło i ładnie], a tu przede mną chłopak w krótkich spodenkach. A było 5'C! o.0

A potem Masa :) Było zimno, sucho, wesoło i szybciej niż zwykle.
Zimno nie przeszkodziło mi oczywiście w jechaniu w krótkiej spódniczce i obcasach - to tylko kwestia jak ciepłe rzeczy założę ;)
Jakieś zdjęcia dołożę, kiedy ludzie je zgrają, bo sama nie robiłam.

O, taki ciekawy sprzęt miał jeden uczestnik:


Rowery górą!

Zdjęcia Trawersa.

A jeszcze mi się przypomniało:
po powrocie na Zamkowy porozmawialiśmy po angielsku z pewnym Francuzem [kiedy powiedział "ze bike" od razu wiedizałam, że Francuz ;)] o ichniejszej Masie, czym się różnią i jak u kogo wszystko wygląda. Całkiem pouczająca rozmowa, chociaż zrozumieć go szło z trudem, akcent miał straszny ;)

A w drodze już do domu dowiedziałam się, że ponoć urosły mi mięśnie łydek. Ciekawostka. Ja oczywiście nie zauważyłam - będę musiała zapytać innych, którzy gapią mi się na nogi, czy zauważyli? ;)
  • DST 43.50km
  • Czas 02:15
  • VAVG 19.33km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 25 października 2012 Kategoria chór

Mokro, wieje, próba, rzeczy...

O dziwo nawet nie było tak zimno. Za to mokro. Na szczęście Matka Natura okazała się miła i padała deszczem tylko kiedy byłam pod dachem.
Dojechałam na próbę na sucho. Niestety ochroniarz nie pozwolił mi się przypiąć do mojej ulubionej kraty, bo to zabytek i jemu każą nie pozwalać. Przypięłam się zatem do stojaka, ale on niestety nie jest pod dachem, co przy grożącym deszczu jest dość istotne. Wiecie gdzie na Zamkowym można się przypiąć pod dachem jak najbliżej św. Anny?

Testowałam dziś pierwszy raz jazdę w glanach [bo nie mam innych poza kaloszami butów na deszcz, a miało generalnie zbytnio nie padać]. Niezbyt wygodne, ale na upartego można.

Na próbie okazało się, że przyszła zamówiona żarówka [wielkie bydlę do lampy pod sufitem] i trzeba ją zmienić. Mamy chwiejną drabinę [taka aluminiowa, rozkładana, w kształcie litery A]. Nie lubię ich, zawsze niepewnie się na nich czuję - zwłaszcza, kiedy trzeba wleźć na samą górę. No to zgłosiłam się do zadania, bo tak należy ze sobą postępować.
Wymieniłam żarówkę, zapalamy światło, błysk, ciemność! Korki poszły. Korek został wciśnięty, zapalamy, błysk, ciemność. Okazało się, że rzecz jest poważniejsza, dziś światła nie będzie i musimy przenieść się z próbą. Ups ;)

Po wyjściu okazało się, że mży jakoś symbolicznie, natomiast świat [i mój rower] był niestety mokry.

Wracam, drzwi do bloku otwarte, ślady białych stóp na podłodze. Oho, gdzieś jest remont. No gdzieżby mógł być, jak nie na moim piętrze? ;) Piętro zabrudzone, zapylone i zawalone [robotnicy przestawiali deski i wiadra, żeby mnie wypuścić z windy z rowerem :D Wyszłam, zobaczyłam zastawione drzwi, postawiłam rower i skomentowałam, że akurat mnie zablokowali, zająwszy się problemem.
- Ale teraz mnie pani zastawiła. - stwierdził niepewnie robotnik, uwięziony przeze mnie rowerem we wnęce windy.
- Uwolnię pana, jak odsłonię swoje drzwi. - uspokoiłam.
- Ale uwolni mnie pani? - upewnił się z żartobliwym przestrachem.
- No przecież nie zostawię roweru na pastwę losu - oznajmiłam radośnie.

Sąsiedzi zabrudzili i zastawili klatkę schodową. Nie zamierzam narzekać. Bo kiedy ja zastawię i zabrudzę klatkę rowerem, to oni nie będą narzekać :) Należy umieć patrzeć poza czubek własnego nosa. Na rower ;)
  • DST 11.00km
  • Czas 00:34
  • VAVG 19.41km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 24 października 2012 Kategoria chór, dom

Rodzice, próba

Skrzyżowanie Górczewska/Lazurowa zostało rozkopane już tak całkiem. Nawet przejścia nie ma. Obraziłam się na nie niniejszym i będę jeździć inaczej, pfff! ;)

A wieczorem jak zwykle próba. Tym razem było nas wyjątkowo mało - trzy pierwsze alty i ja jedyna drugi. Przeżyłam chwile triumfu, kiedy śpiewałyśmy To the mothers in Brasil. [zwykłe Salve Regina, tylko ktoś tak to nazwał nie wiedzieć czemu]. Ja to znam prawie na pamięć, a reszta altów nie. Wobec czego to one miały problem, a ja - mimo, że sama - śpiewałam głośno i wyraźnie :)
Potem było gorzej, nowe utwory. I tu już odczuwałam boleśnie samotność ;)
Huśtaj się nisko, słodki rydwanie? Da fuq did I just sing? o.0 W oryginale - Swing low sweet chariot i piosenka ma tyleż sensu, co moje tłumaczenie ;)
  • DST 36.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 20.00km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 października 2012

Złote, gołębie

Ze Złotych Tarasów do Hali Mirowskiej, rower vs. samochód. Przyjechałam, przypięłam się, zdjęłam lampki etc, porozglądałam się, obejrzałam sobie okolicę... no, wreszcie dotarli biedni samochodziarze ;)

W drodze powrotnej zobaczyłam pojemnik z wodą i chlebem, dokarmianie miejskich ptaszydeł.
Najpierw pożywiały się gawrony. Nieśmiałe jakieś takie i płochliwe, nie zdążyłam sfotografować. Gawrony najadły się i poleciały, a na pojemnik swarming attack przypuściły gołębie. Powoli i ostrożnie wyjęłam aparat... Gołębie z wrzaskiem i trzepotem rzuciły się na jedzenie, ignorując mnie kompletnie. Podeszłam, ustawiłam się, popstrykałam... zero reakcji :)

W terminologii śpiewano-poznańskiej takie ułożenie głowy nazywa się "patrzeć jak byk na zgnitą pyrę" ;)


Aż skrzydłami macha, byle tylko dopchać się do miski ;) Mama mówiła, żeby nie trzymać łokci na stole, nie mówić z pełną buzią i tak dalej. Najwyraźniej nie ich mama ;)


  • DST 7.83km
  • Czas 00:23
  • VAVG 20.43km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 października 2012

G, Złote, gołębie

  • DST 7.83km
  • Czas 00:23
  • VAVG 20.43km/h
  • Sprzęt Moja
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl